Autor : Aleksandra Kurowska
2020-10-16 11:43
„Okradają na miliony państwo i nas”, zwykłych obywateli kształcąc się za nasze pieniądze, a potem nie służąc jak powinni. Nie są oddani i wierni prawdziwej służbie zdrowia… to nieco zmodyfikowane do dzisiejszych okoliczności zdania dotyczące tego, jak media i decydenci, a także świadkowe opisywali w 1964 roku aferę mięsną i jej bohaterów. Skojarzenie z szukaniem kozłów ofiarnych za źle działający system w PRL pojawiło się u mnie od razu. Dlaczego – o tym niżej. Ciekawe, czy i Państwo zobaczą podobieństwa.
Nie ma mięsa w sklepach – winni dyrektorzy zakładów i sklepów
Afera mięsna miała odwrócić uwagę od trudnej sytuacji w gospodarce i obywatelom wskazać winnych – innych niż rząd – tego, że mięsa i wędlin nie było w sklepach. A że dyrektorzy mieli lepiej niż przeciętny obywatel, często mieli większą wiedzę i wykształcenie, celem stali się w miarę łatwo. Osoby pamiętające PRL jak i ja, choć nie z tamtych lat, pamiętają te braki na półkach w mięsnych i kolejki, gdy rzucano towar w sklepie. Podobne jak teraz gdy ruszają np. zapisy na kolejną turę do przychodni specjalistycznych.
W przypadku mięsa w PRL do braków doprowadził m.in. fakt w pewnym sensie upaństwowienia rolnictwa, złe centralne zarządzanie, powojenny wyż demograficzny i potrzeby rosnące szybciej niż zasoby, ale też pewnie wywożenia mięsa na wschód do bratniego Związku Radzieckiego, a częściowo na zachód za dewizy. Wszak gdy upadł PRL, mięso szybko zalało stolicę, sprzedawane z samochodów i łóżek polowych na chodnikach, do dziś pamiętam ten zapach i muchy.
Takiego szukania wrogów publicznych odpowiedzialnych za porażki rządu było oczywiście więcej, sięgano też po uniwersalne dość ataki na Żydów. Ale w aferze mięsnej zapadł wyrok kary śmierci. Tego chyba nikt się nie spodziewał.
Mija 55 lat od powieszenia winnego
Jak można przeczytać np. na stronie TVP: u podstaw marnotrawstwa, o które oskarżano kierownictwo państwowych zakładów, leżał bowiem niewydajny i wadliwie funkcjonujący system oparty na modelu nakazowo-rozdzielczym. Zaczęło się od donosu pracownika warszawskiego zakładu mięsnego.
„U nas w MHM wszyscy kradną” – pisał - jak teraz nazwalibyśmy - sygnalista - pracujący w Miejskim Handlu Mięsem. Proces rozpoczął się 20 listopada 1964 r. Głównym oskarżonym był Stanisław Wawrzecki, szef zakładu mięsnego. Na ławie oskarżonych zasiadło wtedy 5 osób, a aresztowanych było ponad 400.
To dzięki synowi skazanego – aktorowi Pawłowi Wawrzeckiemu (m.in. seriale "Złotopolscy", "Matki, żony i kochanki"), historia pojawiała się w mediach. Gdy skazano jego ojca miał 15 lat. Po czterech dekadach Pan Stanisław i inni wtedy skazani zostali zrehabilitowani przez polski sąd, który uwzględnił kasację rzecznika praw obywatelskich Andrzeja Zolla. - Ojciec nie był kryształowym człowiekiem. Ale na pewno nie zasługiwał na bestialską śmierć - mówił w reportażu „Paragraf 148 - Kara śmierci. Mięso" Paweł Wawrzecki. W innym z dokumentów wspominał, że w szkole od jednego z profesorów usłyszał: „O, Wawrzecki, syn tego złodzieja” (dokument „Pamiętajcie, że byłem przeciw" Barbary Seidler).
Kryształów nie ma. Są ludzie
No cóż medycy też nie zawsze są kryształowi, jeden drugiemu nierówny i pewnie trafialiśmy na różnych. Jak spośród osób, z którymi pracujemy czy mamy w rodzinie, są lepsi, gorsi, milsi i bucowaci. To co ich jednak wyróżnia, choćby ode mnie, to lata nauki, nie tylko studiów, ale specjalizacji i cały czas podnoszenie swoich kompetencji (muszą wciąż zdobywać punkty edukacyjne, choć szkoły pokończyli, taki jest wymóg). To też odpowiedzialność za cudze życie i zdrowie, której bym nie chciała za żadne pieniądze. Gdy słyszę, że świetny chirurg zarabia np. 25 tysięcy mówię – świetnie, dobrze że są tacy ludzie i zarabiają. Kolejna rzecz, o której przyrównując siebie do ogólnie medyków, przeciętny Polak pewnie nie myśli, to dyżury i czas pracy. Niewiele osób chce spędzać noce w pracy, choć oczywiście są i ochroniarze i policjanci i medycy nie są jedyni. Nie chciałabym po kilkunastu godzinach pracy, w nocy, decydować o losie pacjentów. A medycy – nie tylko lekarze – nierzadko pracują o 30-50 procent więcej niż inni. Nie 8 godzin dziennie i nie tylko od poniedziałku do piątku.
Czy lekarz ma prawo się bać?
- Niestety występuje taki problem jak brak woli części środowiska lekarskiego - chcę to podkreślić wyraźnie, części. Oczywiście bardzo wielu lekarzy, pielęgniarek, personelu medycznego z wielkim poświęceniem wykonuje swoje obowiązki, ale część tych obowiązków wykonywać nie chce – mówił we wtorek na antenie Polskiego Radia wicepremier Jacek Sasin. Tak, ten od 70 baniek, na wybory, które się nie odbyły. Ale potem wtórowało mu szereg innych polityków. Wcześniej już zarzucali lekarzom, że ci są tchórzami, że się boją, zamiast realizować swoją zawodową misję.
Tak, część - a pewnie i większość - lekarzy, a także innych pracowników medycznych, pewnie boi się COVID-19. I wcale się nie dziwię. Nie tylko dlatego, że to groźna choroba, ale też dlatego, że wiele placówek jest do walki z nią nieprzygotowanych. Brakuje odpowiednich środków ochrony osobistej, na wynik testów czeka się często po 5-6 dni, na pobranie gdy kogoś odesłano do domu, też długo i to będąc pielęgniarką czy lekarze, brakuje sprzętu, leków. I to są fakty. Klejone taśmą rurki dostarczające tlen, szmaty zawieszone na rurkach jako przegrody oddzielające strefy z podejrzeniem COVID i innych pacjentów – takie są zdjęcia z polskich szpitali. I przepracowany, zmęczony personel. Ale z resortowych szpitali, gdzie leczą się politycy tego nie widać. Co więcej swoją nieodpowiedzialnością w zakresie maseczek, odstępów, wizyt w szpitalach, czy testów (mam koronawirusa, nie mam, a jednak mam, ale zdążyłem zrobić w międzyczasie zakupy) podważają zaufanie do lekarzy, ratowników, pielęgniarek, diagnostów i innych grup pracowników walczących o pacjentów. I szkodzą. I podsycają teorie spiskowe np. o nieskuteczności testów czy tym, że medycy i szpitale mają płacone ekstra pieniądze za COVID-owych pacjentów i zgony. Ile nieporozumień wynika np. z faktu, że pacjenci nie rozumieją ankiety przygotowanej w MZ, której tytuł sugeruje, że szpital namawia pacjenta by przyznał się do COVID, niezależnie z czym się zgłasza. A wystarczyło nazwać ją np. ocena ryzyka COVID, a nie „Ankieta pacjenta zgłaszającego się z powodu podejrzenia zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2” – bo jak ktoś przyjeżdża się z cukrzycą, zawałem czy złamaniem, to ten tytuł jest bez sensu. I potem godzinami pracownicy medyczni odpierają hejt, tłumaczą, bo ktoś zawalił swoją pracę.
To nie pomoże
Nakręcona przez polityków i służące im w PRL media wielka, mięsna afera gospodarcza nie rozwiązała problemów z dostawami mięsa. Złamała grupie ludzi życie, ale półki od tego nie stały się pełne.
Szpitale nie staną się bardziej wydajne od gnębienia pracowników medycznych, zastraszania ich i obrażania. Nie poprawi się od tego dziurawy system zgłaszania zakażeń, nie przybędzie z dnia na dzień ani respiratorów, ani leków, ani tym bardziej lekarzy. Tych ostatnich może co najwyżej ubyć, gdy przemęczeni, a przez to mniej odporni, wkurzeni, zakażeni, pójdą na kwarantannę lub zwolnienia lekarskie albo odejdą z zawodu - bo i takich znam niemało wśród choćby pracowników firm czy w mediach.
Na osłodę wczoraj za to dostali zapowiedź wprowadzenia do przepisów klauzuli dobrego Samarytanina. Oznaczać ma, że w ramach walki z COVID, błędy, które będą popełniane nieumyślnie, nie będą karane – tak zapowiedział minister zdrowia Adam Niedzielski podczas czwartkowej konferencji prasowej. To dobrze i źle. Dlaczego? Medycy będą bezpieczniejsi, ale z drugiej strony jeszcze większe będzie parcie by podejmowali się zadań, w których nie mają doświadczenia - jak już teraz ekspresowe szkolenia pielęgniarek do obsługi respiratorów czy kierowanie pediatrów z POZ do leczenia zakażonych dorosłych. Choć samo zwolnienie z winy nie zapewni im komfortu psychicznego, jeśli coś pójdzie nie tak.
A gdy wróci "normalność" - jakaś w końcu nastanie, znów temat ochrony zdrowia spadnie na daleki plan, będziemy udawać, że medyków nie brakuje i mają dobre warunki pracy, ich liczby nie trzeba znacznie zwiększyć, bo po co - skoro pracować mogą jak zawsze na wiele etatów, a także będąc na emeryturze, a w razie pandemii można ich docisnąć jeszcze bardziej.
Polecamy także:
COVID-19: mamy nowe dane o zakażeniach pracowników medycznych
RPO – system ochrony zdrowia nieprzygotowany na pandemię
Prezydium NRL apeluje do MZ o mniejszą biurokrację w dobie epidemii
Redaktor naczelna, od ponad 20 lat pracuje w mediach. Była redaktor naczelna Polityki Zdrowotnej, redaktor m.in. w Rzeczpospolitej, Dzienniku Gazecie Prawnej. Laureatka branżowych nagród dla dziennikarzy i mediów medycznych oraz Polskiej Izby Ubezpieczeń. Kontakt: aleksandra.kurowska@cowzdrowiu.pl