Autor : Maja Marklowska-Tomar
2021-03-17 12:04
O dużym spadku liczby hospitalizacji i porad dermatologicznych, niezmienionych od lat wycenach procedur i ogromnym zainteresowaniu młodych lekarzy specjalizacją z dermatologii i wenerologii rozmawiamy z prof. Joanną Narbutt, krajowym konsultantem w dziedzinie dermatologii i wenerologii.
Jak wygląda obecnie sytuacja dermatologii i wenerologii w kontekście pandemii COVID-19?
Prof. Joanna Narbutt: - Sytuacja jest o tyle trudna, że duża część oddziałów dermatologicznych została przekształcona na oddziały covidowe bądź częściowo zmieniono ich profil. Natomiast jeśli chodzi o poradnie dermatologiczne, to teoretycznie one funkcjonują prawidłowo, choć – co było widoczne szczególnie na początku pandemii – większość z nich przeszła na formę teleporad. A w dermatologii jest to bardzo trudne, to wyjątkowa dziedzina, w której najpierw musimy coś zobaczyć, żeby to ocenić. Ponadto, w ramach teleporad nie ma możliwości rozliczania wizyt pierwszorazowych. Na taką wizytę pacjenci muszą uzyskać skierowanie od lekarza podstawowej opieki zdrowotnej i musi się ona odbyć w formie stacjonarnej. W związku z tym, w odniesieniu do wizyt pierwszorazowych, obserwujemy opóźnienia. Poza tym, patrząc na to, co dzieje się w naszych oddziałach i poradniach, mogę stwierdzić, że rośnie liczba pacjentów z chorobami wenerycznymi, przenoszonymi drogą płciową.
Czy w związku z pandemią odnotowano duży spadek wizyt i zabiegów dermatologicznych? Da się oszacować, jak duży i w których miesiącach był najbardziej widoczny?
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie mam takich statystyk, ale na pewno liczba hospitalizacji spadła. Widzimy to również w naszym oddziale.
Wobec tego zapytam o skalę tego spadku w pani oddziale.
- Myślę, że mamy o około 50 procent mniej hospitalizacji.
Czy mimo kolejnej fali zachorowań na COVID-19 pacjenci zgłaszają się obecnie do dermatologów zgodnie z planem? A może nadal obserwowany jest spadek wykonywanych świadczeń?
- Za każdym razem, kiedy rośnie liczba zachorowań na COVID-19, pacjenci, którzy mają wyznaczone planowe hospitalizacje czy zabiegi, obawiają się przyjścia do szpitala, bo boją się, że może w nim dojść do zakażenia. Przed przyjęciem muszą mieć zrobiony wymaz w kierunku zakażenia SARS-CoV-2, a to oznacza, że muszą do nas przyjść dwukrotnie – raz na pobranie wymazu, a dopiero za drugim razem na przyjęcie do szpitala. Drugą przyczyną spadku hospitalizacji jest wspomniana już przeze mnie reorganizacja – część łóżek dermatologicznych została zablokowana, co spowodowało ograniczenie liczby przyjęć planowych.
W jaki sposób zapewnia się pacjentom bezpieczeństwo? Jakie dodatkowe procedury – poza wykonywaniem testów przed planowym przyjęciem – trzeba było wdrożyć, aby ograniczyć ryzyko zakażenia SARS-CoV-2 wśród pacjentów i personelu medycznego?
- W poradniach część świadczeń realizowana jest w formie teleporad. Jest to możliwe w sytuacji kontynuacji leczenia, kiedy czasem wystarczy, by pacjent przesłał wyniki badan laboratoryjnych. Poza tym poradnie regulują ruchem pacjentów, żeby zbyt wiele osób nie siedziało w jednym korytarzu, żeby nie było tłoku i można było zachować bezpieczny dystans. Przestrzegane są też pozostałe procedury, czyli dezynfekcja rąk i noszenie maseczek ochronnych. W szpitalach, kiedy mamy do czynienia z sytuacją nagłą i nie możemy odmówić pacjentowi przyjęcia, mimo że nie miał wcześniej wykonanego wymazu, musimy go izolować aż do uzyskania wyniku badania. Do tego momentu taki pacjent jest traktowany jako potencjalnie zakaźny, co powoduje, że lekarze wchodzą do niego w specjalnych fartuchach barierowych. Muszą być bardziej zabezpieczeni. A jeśli mamy pacjenta, który wymaga na przykład konsultacji neurologicznej, a wcześniej wykonania rozszerzonej diagnostyki, to przy przekazywaniu go na badanie również konieczne jest wykonanie u niego wymazu.
Mimo przestrzegania tych wszystkich procedur i tak zdarzają się przypadki zakażeń w trakcie pobytu w szpitalu. Dotyczy to wszystkich oddziałów szpitalnych w Polsce, nie tylko dermatologicznych. Pacjent może być w dniu wykonywania wymazu ujemny, a po kilku dniach okazuje się być dodatni, co może świadczyć o tym, że był w tzw. okienku serologicznym.
Mam wrażenie, że pacjenci trochę mniej się już obawiają zakażenia wewnątrz szpitala, bo personel medyczny jest już w zdecydowanej większości zaszczepiony przeciw COVID-19. Osoby niezaszczepione, przynajmniej w dużych ośrodkach, to pojedyncze przypadki. Z kolei w ośrodkach akademickich pozostaje jeszcze kwestia kształcenia studentów, którym zgodnie z wytycznymi rektorów uczelni medycznych musimy, w miarę możliwości i z zachowaniem reżimu sanitarnego, umożliwić udział w zajęciach praktycznych. A to wymaga od nas pilnowania przestrzegania procedur bezpieczeństwa. Mogą do nas wchodzić w mniejszych grupach, czasami na krótszy czas. To wszystko implikuje bardzo dużo problemów. Na szczęście studenci są już także w większości zaszczepieni, co stanowi pewnego rodzaju furtkę bezpieczeństwa.
Jak wyceniane są procedury z zakresu dermatologii i wenerologii? Które z nich są najbardziej niedoszacowane?
- Wszystkie są źle wycenione, a już najbardziej niedoszacowana jest fototerapia, czyli leczenie łuszczycy, atopowego zapalenia skóry i innych chorób skóry za pomocą promieniowania ultrafioletowego. Stąd też dostępność do tej najprostszej ogólnoustrojowej metody leczenia jest mocno ograniczona dla pacjentów. W tej sprawie wielokrotnie kontaktowałam się z Ministerstwem Zdrowia i Narodowym Funduszem Zdrowia, ale jak na razie bez efektu. Wyceny procedur w dermatologii pozostają od wielu lat na niezmienionym poziomie, a w związku z rosnącymi wciąż kosztami, procedury te są na granicy opłacalności.
Ilu mamy w Polsce specjalistów z zakresu dermatologii i wenerologii? Czy to pani zdaniem wystarczająca liczba? Jaki odsetek stanowią kobiety, a jaki mężczyźni?
- W Polskim Towarzystwie Dermatologicznym jest około 2 tys. członków, a większość dermatologów to członkowie tego towarzystwa. Myślę więc, że taka w przybliżeniu jest liczba specjalistów z tej dziedziny. Zdecydowanie przeważają kobiety, myślę, że w stosunku do mężczyzn proporcja wynosi co najmniej 60:40 proc., a może nawet więcej. W moim przekonaniu liczba dermatologów-wenerologów jest wystarczająca. Być może są regiony, gdzie jest mniej dermatologów, ale na pewno nie jest to wynik zbyt małej liczby tych specjalistów w ogóle, lecz ich nieprawidłowego rozkładu.
Czy dermatologia jest specjalizacją, która budzi zainteresowanie młodych lekarzy? Co jest w niej pani zdaniem najbardziej pociągające, a co może zniechęcać?
- Dermatologia budzi ogromne zainteresowanie wśród młodych lekarzy. W ostatnich latach to była jedna ze specjalizacji, na które było najtrudniej się dostać i właściwie tylko osoby, które zdają egzamin lekarski z najwyższą punktacją, są naszymi rezydentami. Myślę, że przyczyną tak dużego zainteresowania tą specjalizacją jest to, że poza dermatologią kliniczną i chorobami przenoszonymi drogą płciową i tym, że bardzo dynamicznie rozwija się cała farmakoterapia, jest też i to, że dziedziną dermatologii jest także medycyna estetyczna.
Czy są jakieś różnice między pracą w publicznym i prywatnym ośrodku dermatologicznym, a jeśli tak, to na czym polegają?
- Te różnice są zasadnicze. W publicznym ośrodku musimy postępować zgodnie z zasadami narzuconymi nam przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Musimy rozliczać wszystkie wykonywane procedury, obowiązują kolejki przyjęć, do niedawna obowiązywały również limity przyjęć, ale równocześnie jest dużo większy dostęp do metod leczenia. Wszystkie zabiegi, na przykład elektrodestrukcja, kriochirurgia, wycięcie znamion, cała diagnostyka kwalifikacyjna do leczenia ogólnego – to wszystko jest wykonywane w szpitalu lub w ambulatorium w ramach porad finansowanych przez NFZ. Prywatnych ośrodków dermatologicznych jest bardzo dużo, większość z nich działa w formie jednoosobowych działalności gospodarczych. Jednak dostępność pacjenta do poszczególnych procedur wymaga z jego strony nakładów finansowych. Poza tym w większości przypadków w prywatnym gabinecie dermatologicznym dostępnych jest znacznie mniej badań i procedur.