Autor : Anna Rokicińska
2020-04-03 18:06
Polityka informacyjna rządu dotycząca liczby zakażeń potwierdzonych wynikami badań laboratoryjnych wzbudza wiele kontrowersji. Szereg wątpliwości mają nie tylko dziennikarze, ale także diagności laboratoryjni, którzy wykonują badania.
Dopóki rząd czy Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedzą na te wątpliwości, przybywać będzie teorii spiskowych i różnych, mniej lub bardziej zasadnych, rozważań. Widać to choćby na portalach społecznościowych, na oficjalnych profilach instytucji zajmujących się walką z wirusem. Pojawia się wiele komentarzy ludzi wątpiących w przekazywane komunikaty.
Skąd się biorą biorą te pytania?
Diagności laboratoryjni pracują na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem. Ci w laboratoriach, które zajmują się wykrywaniem SARS-Cov-2, sami najlepiej wiedzą, ile próbek przebadali i ile z nich było pozytywnych. Odnoszą to potem do liczby podawanej w oficjalnych komunikatach Ministerstwa Zdrowia i… są mocno zaskoczeni. Przykładowo w środę 1 kwietnia w pierwszym porannym komunikacie ministerstwo podało, że potwierdzono 36 nowych przypadków zakażeń. Do naszej redakcji wpłynęło krótko potem zapytanie: „Ale jak to jest możliwe, skoro wczoraj tylko w naszym laboratorium było ich blisko 20?”. Pytanie bardzo zasadne, biorąc pod uwagę informację resortu, że badania w kierunku obecności koronawirusa wykonuje już 49 laboratoriów. Wystarczy sobie przemnożyć chociażby przez trzy i wychodzi liczba, która nijak ma się do oficjalnych danych. Dodajmy jeszcze, że z oficjalnych komunikatów ministerstwa wynika, iż tego dnia przybyły 243 nowe zakażenia.
Diabeł tkwi w szczegółach
Postanowiliśmy zapytać resort o to, jak to raportowanie odbywa się technicznie. Wysłaliśmy mejl, pytając w nim m.in. o to, jak ten proces się odbywa, czyli: kto do kogo i kiedy pisze o liczbie przypadków, od kogo informacje dostaje resort, z jakim opóźnieniem (czy to są godziny, czy dni), ile razy dziennie, czy raportowanie jest obowiązkiem każdego laboratorium? Na te pytanie do tej pory nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi, a czekaliśmy na nią cały dzień. Dzwoniliśmy, wysyłaliśmy ponaglające smsy i... nic. Następnego dnia też nic, za to zamiast porannej dawki informacji o nowych przypadkach zakażenia, resort na swoim oficjalnym profilu na Twitterze napisał, że zmienia zasady raportowania:
Pod tą informacją pojawiło się szereg komentarzy. Od pytań o przyczynę tej decyzji, po teorie spiskowe. Jednak z wcześniejszego wpisu ministerstwa wynika przynajmniej tyle, że resort opiera swoje raporty na informacjach nadesłanych przez wojewódzkie stacje sanitarno-epidemiologiczne. Ale czy tylko na nich?
Co na to diagności?
Zapytaliśmy diagnostów, jak to wygląda z ich perspektywy. Prof. Maciej Borowiec, kierownik Zakładu Genetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi poinformował nas, że jego laboratorium raporty wysyła do: Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego, wojewody, wojewódzkiego sztabu kryzysowego i... do ministra zdrowia. Raporty trafiają też do dyrekcji szpitali, z których pochodzą pobrane próbki do badań. Zapytaliśmy więc jeszcze raz, czy laboratorium uniwersyteckie w Łodzi raportuje pozytywne wyniki do ministerstwa? – Tak – odpowiedział prof. Borowiec. – Do NFZ również raportujemy – dodał. Tymczasem resort twierdzi, że raporty pochodzą z wojewódzkich stacji sanepidu. Na pytanie, ile razy dziennie taki raport powstaje?, prof. Borowiec odpowiedział, że dwa razy dziennie, przed godz. 8.00 i przed 20.00.
Być może laboratorium uniwersyteckie ma inne obowiązki dotyczące raportowania niż pozostałe laboratoria. Tego nie wiemy, a Ministerstwo Zdrowia nie dało nam szansy, by to wyjaśnić.
Ogromna liczba danych
Faktem jest, że do resortu wpływa bardzo dużo danych. Część diagnostów podejrzewa, że w związku z tym są one publikowane z pewnym opóźnieniem. Z jakim? Tego też nie wiadomo. Ogrom tych danych powoduje przecież, że ich opracowanie jest czasochłonne. Czas zajmuje także przesyłanie ich z jednej instytucji do drugiej. - Również sieci internetowe są przeciążone w tym całym systemie – twierdzi prof. Borowiec. - My to raportujemy w formie logowania się na platformie i podawania przy tej okazji jeszcze miliona innych informacji. Być może z powodu ogromu tych informacji jakoś się to przesuwa – zastanawia się.
Każde laboratorium jest inne
- My przeciętnie badamy około 200-240 próbek dziennie. Ale słyszę od innych, że robią 40 próbek na dobę – mówi prof. Borowiec. - Nie możemy powiedzieć, że codziennie mamy 5 czy 10 proc. pozytywnych wyników. Z tym jest różnie – dodaje, wyjaśniając, że wszystko zależy od tego, skąd pochodzą próbki - czy pobrano je od personelu medycznego, czy od osób będących w kwarantannie. - Jeżeli mamy do przebadania próbki z tzw. miasta, to pozytywnych wyników jest około 7-8 proc. – mówi kierownik Zakładu Genetyki Klinicznej UM w Łodzi.
Biorąc pod uwagę 200 przebadanych próbek na dobę, łatwo policzyć., że 7 proc. z nich daje liczbę 14. Pomnóżmy to przez 49 laboratoriów, otrzymamy liczę 686. Oczywiście, nie w każdym laboratorium jest jak w tym w Łodzi. Różna jest również skala zakażeń w województwach oraz ich wielkość. Nie rozwiewa to jednak wątpliwości dotyczących wiarygodności oficjalnych sprawozdań.
Jak długo czeka się na wynik?
To zależy od liczby przesyłanych próbek do laboratorium i jego możliwości. - Technicznie na sam wynik badania przeciętnie czeka się od 3 do 6 godzin. To są testy molekularne, bo takie rekomenduje WHO. I tylko te testy dają stuprocentową pewność, że ktoś ma koronawirusa lub go nie ma – powiedziała Alicja Dusza, rzeczniczka Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych. Skąd więc informacje o tym, że w niektórych szpitalach pacjenci czekają po kilka dni na wyniki? -Najwyraźniej jest tak dużo testów do wykonania – wyjaśnia rzeczniczka.
Do tego dochodzą kwestie logistyczne. Pobrana próbka musi zostać dostarczona do laboratorium. Próbki nie są wysyłane do laboratoriów pojedynczo. - Mieliśmy sygnały, że niektóre laboratoria są bardzo przeciążone. Takie sygnały dotarły do nas m.in. ze Śląska. To jest duże województwo, a np. w Tychach było ostatnio więcej zakażonych – wyjaśnia Dusza.
Według Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych należy zastanowić się nad koordynacją przesyłania wymazów do laboratoriów. - Jedne laboratoria są przeciążone, a drugie nie mają co robić. Jeśli dane laboratorium jest przeciążone, próbki powinny trafić do innego, mniej w danym momencie obciążonego. To sanepid i sztaby kryzysowe województw decydują, gdzie je kierować – przypomina Alicja Dusza.
Polityka informacyjna, czyli dawkowanie informacji
Każdego dnia resort zdrowia kilkakrotnie informuje o nowych statystykach zakażeń. Na początku te komunikaty, ze zrozumiałych względów, były rzadsze. Mniej zakażonych, mniej wykonywanych testów i mniej pozytywnych wyników, więc nie za bardzo było o czym informować. Później raporty pojawiały się trzy, a czasem cztery razy dziennie. Godziny nie były ściśle ustalone. Pierwszy komunikat pojawiał się zwykle po godz. 8.00, ale zdarzało się, że liczbę nowych przypadków zakażenia ogłaszano po godz. 9.00, a nawet bliżej 10.00. Godziny były raczej dowolne. Do wczoraj, kiedy oświadczono, że pierwszy komunikat poranny będzie się ukazywał między 10.00 a 11.00.
Dlaczego komunikaty ukazują się tak często, a nie np. raz czy dwa razy na dobę? Nie wiemy, dlaczego przyjęto taki system. Informując rzadziej, łatwiej byłoby zweryfikować wszystkie nadsyłane dane? Zwłaszcza, że w raportach pojawiają się różne błędy, wynikające prawdopodobnie z czyjegoś przeoczenia. Każdemu może się to przytrafić, ale w tym wypadku każda pomyłka potęguje wrażenie, że coś jest nie tak. Swoje informacje przekazują także poszczególne stacje sanepidu. I one także popełniają błędy, czego efektem może być wystosowany na stronach mazowieckiej placówki komunikat, który zamieszczamy poniżej.
I przypadek z dziś. Resort poinformował o jednym zgonie w szpitalu w Grudziądzu.
Tymczasem równolegle prezydent tego miasta w opublikowanym przez siebie filmie informuje o dwóch zgonach. https://www.facebook.com/glamowski/videos/830588337419298/
Komu wierzyć?
Kontrowersje wzbudza też samo postępowanie resortu. Od początku epidemii, zwłaszcza dziennikarze medyczni, dopytywali o liczbę zakażeń wśród personelu medycznego. Wiadomo, że takie informacje świadczą o kondycji naszego systemu ochrony zdrowia. Nie ma personelu, to nie ma kto nas leczyć. A skoro personel medyczny się zakaża, to oznacza, że procedury bezpieczeństwa nie działają i/lub brakuje środków ochrony. Dopiero wczoraj, po miesiącu od stwierdzenia pierwszego przypadku zakażenia, podano takie dane. Pisaliśmy o tym tutaj: Ilu pracowników medycznych ma koronawirusa? Dane dla 15 województw. Jak się zresztą okazało, nie są one pełne, bo nie zawierają informacji z województwa świętokrzyskiego, gdzie – o czym pisaliśmy – zdiagnozowano ostatnio sporo zakażeń wśród personelu.
Czy wiemy, jaka jest rzeczywista skala zakażeń?
Oczywiście, że nie. Po pierwsze, nie wiemy, ilu jest bezobjawowych nosicieli, którzy zakażają innych. Po drugie, nie mamy pewności, czy dane przekazywane przez resort zdrowia są wiarygodne, a nie odpowiadając na pytania dziennikarzy, resort nie robi nic, aby je uwiarygodnić. Może byłoby lepiej, gdyby ministerstwo zmieniło politykę informacyjną? Pytanie tylko, dla kogo byłoby lepiej: dla dziennikarzy, społeczeństwa, czy może dla resortu. Nie biorę pod uwagę czwartej możliwości – że dla polityków.
Polecamy także:
MZ tworzy zespół ds. koordynacji sieci laboratoriów COVID
Liczba zgonów to 65, a zakażonych 3266, to nowe statystyki
Prywatne szpitale oferują pomoc MZ w czasie pandemii
Lekarze seniorzy, pielęgniarki emerytki. Wiek i liczba kadr medycznych