Autor : Aleksandra Leonowicz
2024-01-28 13:03
Leki takie jak Paxlovid mogą znacznie zmniejszyć ciężkość choroby Covid-19 i umożliwić globalne przejście do możliwego do opanowania współistnienia z wirusem - twierdzą eksperci. Wiceprezes Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego ds. nauki, medycyny i zdrowia publicznego, prof. Andrea Garcia komentuje wciąż niskie wykorzystanie leku Paxlovid oraz zgony związane ze stosowaniem hydroksychlorochiny w leczeniu Covid-19.
Według WHO w grudniu 2023 r. na całym świecie zgłoszono 850 tys. nowych przypadków COVID-19 i 118 tys. nowych hospitalizacji, co oznacza wzrost w porównaniu z listopadem odpowiednio o 52 i 23 proc. Organizacja przyznaje, że rzeczywiste liczby są prawdopodobnie wyższe.
Więcej na ten temat: WHO: liczba szczepień przeciwko COVID-19 „niewiarygodnie niska”
Z tą tezą zgadza się także wiceprezes Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego ds. nauki, medycyny i zdrowia publicznego, prof. Andrea Garcia, która w nagraniu AMA Uptade komentuje m.in. wciąż niskie wykorzystanie leku Paxlovid oraz zgony związane ze stosowaniem hydroksychlorochiny w leczeniu Covid-19.
Prof. Andrea Garcia podkreśla, że obserwujemy obecnie rozprzestrzenianie się wielu wirusów układu oddechowego - nie tylko chodzi o COVID-19, ale i o grypę czy RSV. Według amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC), w USA liczba chorób układu oddechowego jest obecnie podwyższona w 38 stanach. - Spośród nich 21 charakteryzuje się bardzo dużą aktywnością. To pomaga wyjaśnić, dlaczego wydaje się, że prawie wszyscy teraz chorują - mówi ekspertka. - Myślę, że obecnie sytuację komplikuje fakt, że niektórzy ludzie, zwłaszcza dzieci, chorują jednocześnie na RSV i inne wirusy. A to utrudnia śledzenie, diagnozowanie i leczenie - dodaje.
CDC podało, że poziom aktywności wirusa COVID-19 w ściekach jest najwyższy od czasu gwałtownego wzrostu zachorowań z powodu Omicrona w 2022 r. i rośnie we wszystkich regionach. Dlaczego eksperci coraz częściej polegają na danych dotyczących ścieków? Ponieważ ludzie coraz częściej poddają się testom tylko w domu lub w ogóle ich nie wykonują.
Na początku stycznia CDC opublikowało aktualizację na temat częstości występowania wariantu JN.1, wskazując, że może on intensyfikować rozprzestrzenianie się Covid-19 tej zimy. Obecnie odpowiada on za około 61 proc. przypadków w USA - oznacza to gwałtowny wzrost w porównaniu z 7 proc. przypadków pod koniec listopada. W Europie wykrywa się go przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, tam odpowiada obecnie za ok. 10 proc. przypadków COVID-19.
Niektórzy uważają, że obecne warianty COVID-19 nie są już za bardzo groźne. Co sądzi o tym profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska?
- Nowy wariant koronawirusa, który w tej chwili dominuje, to podwariant J.N1. Nie wyróżnia się absolutnie niczym od dotychczasowych. Objawy choroby dotyczą głównie górnych dróg oddechowych i nie stanowi dla większości pacjentów dużego zagrożenia. Ale dla pacjentów grup ryzyka nadal jest groźny - wyjaśnia profesor.
Wciąż z powodu COVID-19 zdarzają się zgony. W Polsce nie mamy jednak rzetelnych statystyk. Dane są szczątkowe, z powszechnego testowania się wycofano. Źródłem informacji są np. ścieki w dużych miastach, gdzie po stężeniu koronawirusa można szacować trendy: wzrosty i spadki liczby zakażeń. - Biorąc pod uwagę, co mówią lekarze, możemy mieć teraz spadek. Lekarze pracujący w szpitalach mówią o zapełnianiu się oddziałów zakaźnych pediatrycznych z powodu powikłań grypy i przede wszystkim RSV, ale jak wygląda to w populacji, niestety nie wiemy - wyjaśnia ekspertka.
Na pytanie o liczbę zakażeń odpowiedział nam niedawno inny ekspert. - „Bóg raczy wiedzieć”, bo w ubiegłym roku zrezygnowano z sekwencjonowania wirusa w naszym kraju - mówił nam w wywiadzie Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Więcej: Lęki, problemy ze snem: nowe objawy COVID-19
Prof. Andrea Garcia zwraca uwagę na wyniki nowego badania przeprowadzonego przez amerykański Narodowy Instytut Zdrowia (NIH - rządowa agencja USA odpowiedzialna za badania biomedyczne i zdrowie publiczne). Analiza dotyczyła miliona osób z grupy wysokiego ryzyka chorych na COVID-19 i wykazała, że tylko około 15 proc. osób kwalifikujących się do programu lekowego Paxlovid rzeczywiście go przyjęło. Autorzy badania wskazali, że gdyby nawet połowa kwalifikujących się pacjentów w USA otrzymała Paxlovid w czasie badania, można byłoby zapobiec 48 tys. zgonów i 135 tys. hospitalizacji. W analizie NIH stwierdzono, że Paxlovid zmniejszał ryzyko śmierci o 73 proc. u pacjentów z grupy wysokiego ryzyka.
Według ekspertki, lekarze niepotrzebnie zwlekają z podaniem leku, by zobaczyć, czy stan chorego się nie poprawi samoistnie. - Problem w tym, że jeśli będziesz czekać, żeby to zobaczyć, a stanie się inaczej, leczenie nie będzie już skuteczne - wyjaśnia.
W Polsce lek ten jest z kolei właściwie niedostępny - ze względu na cenę i brak refundacji, nawet dla grup ryzyka. Ile osób mógłby uratować?
- Niestety nie mamy takich danych dla Polski, sama byłabym nimi zainteresowana, bo brak dostępności Paxlovidu i jego skutki to wciąż aktualny problem – mówi prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska.
Prof. Andrea Garcia wskazuje także na nowe badanie dotyczące potencjalnych szkód, jakie mogła pacjentom z COVID-19 wyrządzić hydroksychlorochina. Francuscy i kanadyjscy naukowcy ustalili, że prawie 17 tys. osób w sześciu krajach, czyli we Francji, Belgii, Włoszech, Hiszpanii, Turcji i USA, mogło umrzeć po zażyciu hydroksychlorochiny podczas pierwszej fali COVID-19.
Więcej na ten temat: Lek podawany chorym na COVID-19, m.in. w Polsce, przyczyną zgonów
Przypomnijmy, że hydroksychlorochina jest lekiem przeciwmalarycznym, a pacjentom hospitalizowanym z powodu Covid-19 podczas pierwszej fali pandemii przepisywano go poza wskazaniami rejestracyjnymi - pomimo braku dowodów dokumentujących korzyści kliniczne. - To dobre przypomnienie o szkodach, jakie może wyrządzić dezinformacja, oraz o znaczeniu stosowania terapii opartych na dowodach, o których wiemy, że działają - mówi prof. Andrea Garcia.
Paxlovid to doustna pigułka przeciwwirusowa, którą można przyjmować w domu, aby zapobiec zachorowaniu pacjentów z grupy wysokiego ryzyka na tyle, by nie wymagali hospitalizacji. Jak wskazują eksperci ds. chorób zakaźnych Yale Medicine, jeśli chodzi o wygodę przyjmowania, lek ten uważa się za lepszy w porównaniu z terapiami takimi jak remdesivir, zatwierdzony przez FDA w październiku 2020 r., który podaje się we wstrzyknięciu dożylnym. W grudniu zeszłego roku FDA zatwierdziła również lek w pigułce - molnupirawir, ale niektóre badania sugerują, że ten zmniejsza ryzyko hospitalizacji i śmierci z powodu COVID-19 tylko o 30 proc.
„Leki takie jak Paxlovid mogą znacznie zmniejszyć ciężkość choroby COVID-19 i umożliwić globalne przejście do możliwego do opanowania współistnienia z wirusem. Jednak zapewnienie sprawiedliwego i skutecznego globalnego dostępu do leków przeciwwirusowych na SARS-CoV-2 wymagałoby zarówno wystarczających dostaw, jak i szeroko zakrojonych programów testów i leczenia” - czytamy z kolei w Emerging Infectious Diseases.
W zeszłym roku Rada Przejrzystości Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji zaopiniowała Paxlovid jako zasługujący na refundację, jednak Ministerstwo Zdrowia do dziś refundacji nie przyznało.
Polecamy także:
Farmaceuci ścigani za nielegalną sprzedaż leku przeciw Covid-19
Choroby zakaźne: po pandemii statystyki - niestety - wracają do normy