Autor : Anna Jackowska
2022-10-25 16:28
Puste łóżka zarezerwowane dla chorych na COVID-19 i chorzy niemogący dostać się do szpitala, brak wytycznych co do standardu leczenia zakażonych koronawirusem - to bilans pandemii wyłaniający się z debaty przeprowadzonej we wtorek w Najwyższej Izbie Kontroli.
Prowadzona przez redaktor naczelną CowZdrowiu.pl Aleksandrę Kurowską debata towarzyszyła prezentacji wyników kontroli NIK, których tematyka dotyczyła m.in. funkcjonowania szpitali, zarządzania zasobami oraz współpracy pomiędzy poszczególnymi organami państwa podczas pandemii COVID-19.
- 85 tys.: tyle wyniosła zwiększona liczba zgonów w porównaniu do średniej z lat 2015-19, z tego 56,5 tys. zgonów nastąpiło z innych powodów niż COVID-19. Chciałbym, abyśmy zapamiętali te liczby, które dla nas są statystyką, a dla setek tysięcy osób są rodzinnymi tragediami i dramatami - powiedział prezes NIK Marian Banaś.
- Poruszone dziś zagadnienia i sformułowane wnioski z pewnością zostaną przedstawione w planowanym przez NIK raporcie o stanie państwa w dziedzinie zdrowia publicznego. Bez wątpienia system ochrony zdrowia w Polsce wymaga reorganizacji,wskazuje na to również dzisiejsza debata. Nie wiemy, kiedy wybuchnie kolejna pandemia i jakie wyzwania postawi przed nami, dlatego już teraz powinny zacząć się prace nad koniecznymi zmianami. Decydujący głos przy projektowaniu konkretnych rozwiązań powinni mieć specjaliści, a nie politycy - dodał.
Przypominamy: COVID-19: NIK składa raport o działaniu szpitali w czasie pandemii
Omawiając wyniki kontroli dyrektor Delegatury NIK w Katowicach Piotr Miklis zwrócił uwagę na „szereg nieprawidłowości”, związanych z przyznawaniem medykom tzw. dodatków covidowych - kilkudziesięcioosobowe grupy pobierały te dodatki dwukrotnie, a niektórzy nawet trzykrotnie.
- Szukaliśmy przyczyn: to niejasność przepisów i poleceń wydanych w tej sprawie przez Ministerstwo Zdrowia, dopuszczających dowolność interpretacji, oraz pewna niemoc NFZ, który nie został wyposażony w skuteczne narzędzia, aby uporządkować sposób rozdysponowania tych środków. System weryfikacji oświadczeń był ułomny, dyrektorzy oddziałów NFZ nie byli uprawnieni do weryfikacji osób - wyliczał Piotr Miklis.
Przypominamy: Dodatek covidowy. Zapadł ważny wyrok sądu dla lekarzy
Dyrektor Miklis powiedział, że polskie szpitale nie były przygotowane do leczenia chorych na COVID-19, adaptowały się do nowej sytuacji w oparciu o decyzje swoich dyrektorów przy wsparciu samorządów - ich organów założycielskich. Jednocześnie ograniczone zostały możliwości leczenia innych chorób. - Choć cały system opieki zdrowotnej skoncentrował się na zwalczaniu COVID-19, inne choroby nie zapomniały o Polakach, były tak samo uciążliwe jak poprzednio, a ich interakcja z nowym schorzeniem okazała się szczególnie niebezpieczna i zabójcza - powiedział.
Kluczowe okazało się, jak wskazał, zarządzanie ograniczonym zasobem kadry medycznej. - Badaliśmy, czy łóżka covidowe były wykorzystywane efektywnie - wydaje się, że pomimo zabezpieczenia bardzo dużej liczby łóżek covidowych w zwykłych szpitalach nie osiągnięto efektu maksymalizacji, stały one w dużej mierze puste, mimo istniejącego wzrostu liczby zachorowań. Biorąc pod uwagę fakt opłacania świadczeń, powodowało to nieracjonalne wykorzystanie najcenniejszego zasobu, jakim jest miejsce w szpitalu, przy jednocześnie rosnącej kolejce pacjentów oczekujących na świadczenia - powiedział Piotr Miklis.
Dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak nawiązał do misji medycznej personelu kierowanej przez niego placówki do włoskiej Lombardii u progu europejskiej pandemii. Była to jednocześnie misja humanitarna i rozpoznawcza. Prof. Gielerak ubolewał, że przywiezione stamtąd i dobrze opisane doświadczenia nie zostały właściwie wdrożone w Polsce. - Włosi już trzeciego dnia wiedzieli, co zabije system - masa pacjentów zgłaszających się do szpitala. Reakcja była natychmiastowa: przeniesienie ciężaru identyfikacji i triażowania poza szpitale, które stały się tylko miejscem udzielania pomocy tym, którzy ze względu na swój stan wymagają takiego leczenia. Opieka nad zakażonymi we Włoszech opierała się głównie na lekarzach rodzinnych, którzy zostali wyposażeni w jednakowo zaopatrzone i oznaczone samochody. W Polsce szpitale zostały odciążone dopiero w trzeciej fali - mówił.
Za dotkliwy brak polskiego systemu uznał brak centralnych wytycznych, jak postępować z chorobą. - Uderzające było to, że w mniejszych ośrodkach każdy patrzył swoją perspektywą lokalną i trudno się dziwić, że w powiecie, gdzie jest jeden szpital i 20 tys. ludności, nie myślano kategoriami szpitala w Mediolanie. Lekarze nie mieli wytycznych, które już były sformułowane, jak przecinać te etapy choroby, które były odpowiedzialne za przyczynę zgonu, bo to nie wirus, tylko wywołana przez niego nadmierna reakcja immunologiczna organizmu. Hamowanie tej reakcji wymagało jasnego ukierunkowania, żeby lekarze wiedzieli, co stosować, na jakim etapie. Nie mając wytycznych stosowali znane dotychczas metody w leczeniu chorób wirusowych, głównie objawowe - wspominał.
Zastępca dyrektora ds. medycznych Mazowieckiego Szpitala Bródnowskiego w Warszawie Czesław Ducki powiedział, że postawy personelu na początku pandemii bywały skrajne - od heroicznych, po ucieczki na zwolnienia lekarskie ze strachu przed zakażeniem. Relacjonował, jak w jego szpitalu postawiono na częste testowanie personelu, aby przecinać ścieżki przekazywania wirusa. Przypomniał trudności w skontaktowaniu się z sanepidem i problemy z zapewnieniem obsady oddziałów po stwierdzeniu tam ogniska zakażeń. - Personel szedł na kwarantannę, a pacjentów nie było gdzie przekazać, kierowaliśmy tam kadrę z innych oddziałów, poradni, czasem osoby nieprzygotowane do pracy w warunkach leczenia szpitalnego, wbrew ich woli, ale trzeba było obsadzić oddziały - opowiadał.
Przypominamy: K. Saczka: prowadzimy działania przeciwepidemiczne w językach obcych
Czesław Ducki opisywał też, jak narzędzie mające wspomóc obsadę stanowisk - dodatek covidowy - poprzez niewłaściwą konstrukcję stało się mechanizmem antymotywacyjnym. - Jeśli lekarz po 15 minutach pracy na oddziale covidowym zyskiwał prawo do dodatku covidowego, to jaki miał interes, żeby brać kolejne dyżury? Co robił? Szedł do innego szpitala, a my nagle połapaliśmy się, że dzięki tym dodatkom możemy mieć mniej personelu, niż do tej pory. To rozwiązanie funkcjonowało więc inaczej, niż przewidywały założenia - podkreślił.
- Dużym wyzwaniem było zabezpieczenie leczenia pacjentów. Pacjent w swojej przychodni zastawał kartkę: poradnia nieczynna. Szedł więc do szpitala na SOR. To przesunięcie świadczeń do lecznictwa szpitalnego bardzo przeciążało zwłaszcza SOR-y i oddziały internistyczne. Dobrym rozwiązaniem było natomiast wprowadzenie testowania pacjentów na COVID przez zespoły ratownictwa medycznego. Dzięki testowi wykonanemu w karetce było wiadomo, dokąd kierować takiego pacjenta, czy do zwykłego szpitala na oddział covidowy, czy do placówki jednoimiennej. Było to jednak rozwiązanie wprowadzone dość późno - ocenił Czesław Ducki.
Dyrektor Instytutu Zdrowia Publicznego na Wydziale Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum dr hab. Iwona Kowalska-Bobko akcentowała potrzebę standaryzacji postępowania, aby poradzić sobie z podobnym kryzysem w przyszłości, zachowując najważniejsze funkcje systemu. Zwróciła też uwagę na różnice w ocenie skali deficytu lekarzy i pielęgniarek w polskim systemie zdrowia. - Panuje przeświadczenie, że mamy za mało kadr, co pokazują np. dane Eurostatu, ale jeżeli zwrócimy uwagę na mapę potrzeb zdrowotnych lub dane GUS, jest lepiej. Według danych GUS mamy 3,5 lekarza na 1 tys. mieszkańców i prawie 8 pielęgniarek na 1 tys. mieszkańców - zaznaczyła. Jej zdaniem konieczne jest skoncentrowanie się na właściwej alokacji kompetencji, np. poprzez kształcenie asystentów lekarzy, wspierających w czynnościach medycznych i administracyjnych.
Wśród pozytywnych efektów pandemii Iwona Kowalska-Bobko wymieniła rozwój technologii medycznych i współdzielenie kompetencji. - Czy gdyby nie COVID, moglibyśmy się szczepić w aptece? - pytała retorycznie Iwona Kowalska-Bobko.
Za poważną wadę polskiego systemu uznała też brak profesjonalnego ciała doradczego władz, wskazując, że Rada Medyczna ukonstytuowała się dopiero w listopadzie 2020 r., a jej protokoły były tajne, co utrudniało uzyskiwanie informacji służących standaryzowaniu działań.
Przewodniczący Komisji Zdrowia Business Centre Club i wiceminister zdrowia w latach 2015-2017 Krzysztof Łanda zwracał uwagę na ograniczenia w testowaniu na COVID-19 w okresie, kiedy inne kraje wprowadziły tę diagnostykę na szeroką skalę oraz na niewłaściwe wykorzystanie zasobów systemu, przywołując jako przykład szpital tymczasowy na Stadionie Narodowym w Warszawie, dokąd - jak żartowali uczestnicy debaty - przyjmowano tylko „zdrowych chorych na COVID-19”. - Jeśli chodzi o szczepionki, to polscy politycy oddali pole antyszczepionkowcom, nie było akcji rządu, kampanii o tym, dlaczego są tak ważne, a wielu polityków wypowiadało się lekceważąco względem szczepionek, które ratują życie - podkreślił.
Przypominamy: Anonimowa, zdrowotna komunikacja narodowa
Uczestnicy debaty byli zgodni, że polski system ochrony zdrowia czeka z całą pewnością kolejny podobny kryzys. Opowiedzieli się też za wytypowaniem ośrodka eksperckiego, który byłby wiarygodny i przekazywał informacje medyczne, wskazując, że taki model sprawdził się w innych krajach, gdzie odsetek zaszczepionych przeciw COVID-19 jest wyższy niż w Polsce.
Zdjęcie: NIK