Autor : Jakub Wołosowski
2022-04-11 14:45
We wtorek (05.04) 44 z 60 lekarzy zatrudnionych w Szpitalu Klinicznym im. A. Grucy w Otwocku złożyło wypowiedzenia. Podstawą sporu, który trwa już dwa lata, są warunki pracy i płacy. To nie pierwsza sytuacja tego typu na przestrzeni ostatnich miesięcy, tylko kolejny przypadek, który można potraktować, jako objaw systemowych problemów – z dostępnością kadr i zarządzaniem szpitalami, a dokładniej odgórnie narzucanymi decyzjami. Rozmawiamy o nich z ekspertami.
Marcin Kasierski, rzecznik prasowy Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, powiedział, że pracownicy otwockiego szpitala planujący odejście to "trzon operacyjny tej placówki". Załoga po otrzymaniu propozycji od dyrekcji szpitala zastanawia się, czy jeszcze negocjować, czy nie odejść. Na wszelki wypadek poczyniła kroki w tym drugim kierunku, składając wypowiedzenia.
Wcześniej problem ten dotyczył Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie Prokocimiu, gdzie odejść postanowiło 84 lekarzy. Rozmowy z 26 z nich, anestezjologami, trwały do ostatniej chwili. Obecnie z podobnym problemem mierzy się dyrekcja Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu. Do odwołania zamknięto jego Szpitalny Oddział Ratunkowy, bo brakuje ratowników medycznych. 19 członków dotychczasowego zespołu nie podpisało umów, a 17 przedłożyło zwolnienia lekarskie.
Pod koniec lutego grupowe wypowiedzenie złożyło 12 ortopedów z Mazowieckiego szpitala Specjalistycznego w Radomiu. – Jeżeli faktycznie odeszłoby 12 ortopedów, to na oddziale pozostaje kierownik oddziału i trzech rezydentów. I wtedy będzie to problem – mówiła w rozmowie z rdc.pl prezes Bożena Pacholczak. To tylko przykłady z ostatnich miesięcy, a takich w przyszłości zapewne będzie pojawiać się więcej.
Problemy kadrowe dotykają oczywiście głównie szpitali mniejszych, powiatowych, gdzie wystarczy, że odejdzie 2-3 lekarzy, a szpital może stracić prawo bytu i konieczne jest zawieszanie działania oddziałów. Wynagrodzenia są największe nie w klinikach, ale właśnie w takich podmiotach leczniczych, które konkurują między sobą o personel.
Dziś największym problemem są zasoby i wynagrodzenia. Jeśli chodzi o zasoby lekarskie, to teoretycznie powinno przejść na emeryturę dokładnie tylu lekarzy, ilu kończy uczelnie medyczne. Inna kwestia, że polscy lekarze często pracują długo po osiągnięciu wieku emerytalnego. Więc tu nie jest jeszcze tak źle. – Jednak w przypadku pielęgniarek mamy do czynienia z ogromną luką pokoleniową, która jest wręcz szokująca, bo w najbliższych latach na emeryturę odejść będzie mogło cztery razy więcej pielęgniarek, niż wchodzi na rynek – mówi nam Marek Wójcik, Pełnomocnik ds. legislacyjnych Zarządu Związku Miast Polskich.
Nasz rozmówca zwraca uwagę na to, że "paradoksalnie w systemie ochrony zdrowia największym pracodawcą jest… NFZ, który przekazuje pieniądze na podwyżki i na regulacje płac. Pojawiają się kolejne, narzucane z góry, wynikające z nacisków korporacji zawodowych, propozycje podwyżek dla pracowników medycznych".
– Część wynagrodzeń jest przekazywanych przez Fundusz nie w cenie za usługę, ale w dodatkowych transzach, które najczęściej nie pokrywają faktycznych kosztów podwyżek płac personelu. Taki mechanizm finansowania ogranicza autonomię zarządzających szpitalami.
Tytułem przykładu, wprowadza się coroczne podwyżki płac dla pielęgniarek w wysokości precyzyjnie dla każdej po 400 zł. Dyrektor szpitala nie ma tu nic dopowiedzenia, pomimo tego, że zna swój personel i on te środki rozdysponowałby inaczej – zaznacza Marek Wójcik.
Jak podkreśla, w ciągu ostatnich kilku lat corocznie przekazuje się na ten cel po kilka miliardów złotych. Ktoś by mógł powiedzieć, że więcej środków na funkcjonowanie szpitali to lepiej, ale to powinno wyglądać zupełnie inaczej, środki te powinny być ujęte w wycenie procedur. – Mamy w coraz mniejszym stopniu wpływ na to, jak mają działać nasze podmioty. Dyrektor placówki staje się tylko przekaźnikiem środków. Jeśli ktoś nam narzuca podwyżki, to powinno się przeszacować procedury, tak by one to uwzględniały – mówi Marek Wójcik.
Nasz rozmówca zauważa, że wyliczenia dotyczące tego, ile potrzeba środków na wdrożenie narzucanych „z góry” podwyżek płac są często zaniżone i nie uwzględniają faktycznie ponoszonych przez szpitale kosztów.
– Dyrektorzy szpitali powinni być autonomiczni w swoich poczynaniach. Starają się równoważyć sytuację ekonomiczną prowadzonych przez siebie podmiotów, a potem pojawiają się zagrożenia zewnętrzne, niezależne od nich i burzą tę - z takim trudem budowaną - stabilizację.
Nagle mają być np. wyższe standardy zatrudnienia, podnoszone są wymogi dotyczące infrastruktury czy też jakości usług. Dostajemy decyzje z góry, ale z ich realizacją musimy mierzyć się sami. Tak być nie powinno – konkluduje Marek Wójcik.
Pytany o zwiększenie wyceny o 4,5 proc., która ma nastąpić w drodze aneksowania umów, stwierdza, że to jest na razie hipotetyczne, a on woli rozmawiać o faktach. – Fakty są zaś obecnie takie, że od 1 kwietnia skończyło się finansowanie covidowe, z jednym wyjątkiem, do wszystkich świadczeń dopisujemy 3 proc.
– Dzisiaj z problemami kadrowymi tak naprawdę boryka się każdy szpital w Polsce. Nie znam dyrektora szpitala, a znam ich wielu, który powiedziałby, że ma stabilną sytuację, jeśli chodzi o kadry, którymi dysponuje – mówi w rozmowie z cowzdrowiu.pl Bernadeta Skóbel, Radca Prawny i Kierownik Działy Monitoringu Prawnego i Ekspertyz Związku Powiatów Polskich.
Nasza rozmówczyni wskazuje, że trudno mówić o zarządzaniu kadrami, jeśli mamy deficyt lekarzy i pielęgniarek na rynku pracy. Podkreśla, że nigdy nie było idealnie, ale od czasu, gdy weszliśmy do Unii Europejskiej, dużo osób wyjechało, co pogłębiło problem. Dopiero od kilku lat liczba miejsc na uczelniach medycznych zaczęła wzrastać, a na zasypanie tej luki potrzeba od 7 do 10 lat. I to przy fikcyjnym założeniu, że wszyscy te studia skończą i podejmą pracę w Polsce.
– Gdy mamy za mało kadr, to osoby, które dziś wykonują zawody medyczne, mają możliwość stawiania warunków płacowych. Dzisiaj lekarze naprawdę nie mają pod tym względem źle. Nie chcę w tym miejscu odwoływać się do sytuacji w Szpitalu Klinicznym w Otwocku – nie jest to szpital powiatowy, ale są szpitale w Polsce, które płacą 200 zł za godzinę pracy lekarzy – komentuje Skóbel.
Przedstawicielka Związku Powiatów Polskich podkreśla, że niedobór kadr jest tak duży, że osoby, które zdecydują się odejść z Otwocka spokojnie znajdą pracę w innych szpitalach. Trudno w takiej sytuacji mówić także o solidarności między placówkami, gdy każdy dyrektor potrzebuje ludzi do pracy. To powoduje, że na tym polu jest duża konkurencja, w której przesądzającym elementem są warunki płacowe.
Jakie działania podejmują rządzący? Czy istnieją chociaż propozycje rozwiązań systemowych? Okazuje się, że ich brakuje, a to, co było obiecujące, dobrze wyglądało, dopóki mówiło się o ogółach.
– Nie znam żadnych rozwiązań systemowych, które pozwoliły ten problem rozwiązać. Pewien wątek pojawił się w projekcie ustawy o modernizacji i poprawie efektywności szpitalnictwa, który miał wprowadzić kategoryzację od A do D, ale prace nad nim zostały na razie wstrzymane – wskazuje Skóbel.
W projekcie przewidziano, że elementem planów rozwojowych i naprawczo- rozwojowych szpitali miałoby być „przedstawienie propozycji oraz zakresu współpracy z innymi podmiotami szpitalnymi, w tym w przedmiocie koncentracji zasobów ludzkich”.
– Jednak problem był taki, że w projekcie nie było żadnych instrumentów, które zachęcałyby do podejmowania takiej współpracy. No bo jaki interes miałby szpital kategorii A, jeśli podjęcie współpracy ze szpitalem niższej kategorii oznaczałoby spadek w rankingu. Albo odwrotnie, jaki byłby w tym interes dla podmiotu o kategorii C, jeżeli w wyniku takiej współpracy pewnie musiałby redukować oddziały? – mówi Bernadeta Skóbel.
Nasza rozmówczyni dodaje, że w projekcie nie widać czynnej roli płatnika. Porozumienie się, np. trzech sąsiadujących ze sobą szpitali, może zablokować płatnik, stawiając veto, bo przecież obowiązują podpisane już umowy na realizację świadczeń. – Innymi słowy, wygląda to trochę na próbę przerzucenia odpowiedzialności za naprawę systemu na ludzi, którzy nie mają wpływu na to, jak ten system funkcjonuje – zauważa przedstawicielka ZPP.
Radczyni prawna przypomina, że w ramach Krajowego Planu Odbudowy (KPO) pojawił się wskaźnik zwiększenia liczby miejsc na kierunku lekarskim o 1000 rocznie, co byłoby wzrostem niesamowitym. Rząd chciał osiągnąć taki wynik m.in. poprzez wprowadzenie kredytów na studia płatne, z możliwością umorzenia, jeśli absolwent po zakończeniu studiów zostanie w Polsce. – Pomysł generalnie niezły, pod warunkiem, że uczelnie byłyby w stanie taką ilość miejsc stworzyć, ale to ponownie pieśń przyszłości i rozwiązanie problemu dopiero za 10 lat – punktuje Skóbel.
Bernadetta Skóbel, że dodaje, że warto zwrócić uwagę na limity przyjęć na studia medyczne. Są one wprawdzie zwiększane, ale są uczelnie, które kształcą lekarzy niejako na eksport. Chodzi o limit miejsc na studia prowadzone w języku angielskim. – Wykorzystuje się do tego polską bazę dydaktyczną, a ci studenci nie zostaną potem w Polsce, tylko wrócą do siebie. Przykładowo na Uniwersytecie Warmińsko- Mazurskim w Olsztynie, limit miejsc na studiach prowadzonych w języku innym niż polski wynosi 42 proc. – zaznacza ekspertka.
Czytaj także:
Szpital w Otwocku - z pracy rezygnuje trzon operacyjny szpitala
Szpital w Prokocimiu twierdzi, że wraca do normalnej pracy
W szpitalu dziecięcym w Prokocimiu zawieszono zabiegi planowe
Samorząd lekarski i nie tylko przeciw nowym uprawnieniom NFZ
Szpitale – taryfy w górę to współczynnik korygujący w dół?
K. Bukiel prosi NIK o kontrolę ws. wycen dla szpitali pediatrycznych