Autor : Lidia Raś
2023-05-07 16:57
W „Pogo” nie ma bohaterstwa. Jest walka o przetrwanie, beznadzieja, samotna starość i samotność bez starości - też straszna. Jest brud, fetor, alkohol i narkotyki. Jest Warszawa, ale taka, której nie chcielibyśmy poznać. I jest świetny warsztat pisarski Jakuba Sieczki, który pozwolił to wszystko pokazać w jego debiutanckiej książce.
„Dwa słowa są w tej pracy zakazane: powołanie i bohaterstwo” – napisał Jakub Sieczko o zawodzie ratownika medycznego. To zdanie, które znalazło się w blurbie „Pogo”, zdecydowało, że po roku od premiery, sięgnęłam w końcu po książkę. Nie zrobiłam tego wcześniej w obawie przed schematem znanym z seriali medycznych, których właśnie dlatego nie oglądam. Misja, bohaterstwo, nadludzie, cynizm usprawiedliwiony profesjonalizmem, pasmo sukcesów, epatowanie naturalistycznymi obrazami i gwarancja na happy end – ten świat równoległy wobec realnego nigdy do mnie nie trafiał. Sieczko, wspomnianym zdaniem, złamał schemat, dlatego postanowiłam spróbować.
I nie zawiodłam się. Dostałam nie tylko mądrą książkę o „pogo” i ratownikach medycznych, ale też socjologiczne spojrzenie na taką Warszawę, której nie chcielibyśmy poznać z bliska.
Dlaczego idzie się do pogotowia? Sieczko poszedł, żeby nie być bezradnym, mieć wpływ na „popsutą rzeczywistość”. „Chciałem robić porządek, czyli łapać za twarz ten chaos, który podczas źle prowadzonych akcji ratunkowych rozpełza się i udziela wszystkim wokół”. To chyba dobry powód, wystarczający. Gorzej, że nie aż do emerytury. Bo codzienność, którą opisuje Autor, weryfikuje oczekiwania. Doświadczenie szybko ustępuje miejsce cynizmowi, paraliżująca niepewność walczy z wyniszczającą rutyną, a rutyna z nudą. Miejsca akcji stają się coraz częściej przewidywalne: domy opieki, meliny, stare kamienice, parki. „W filmach o ratownikach wygląda to inaczej” – napisał Sieczko.
36 proc. ratowników medycznych z Australii cierpi na jakąś formę depresji, 20 proc. pracowników ratownictwa medycznego miało zespół stresu pourazowego. Ryzykowne zachowania seksualne dotyczą 42 proc. ratowników w woj. łódzkim, przy średniej dla ogólnej populacji, wynoszącej 17 proc. To dane umieszczone w książce. „Te procenty mają dla mnie swoje imiona, nazwiska i twarze” – podsumowuje Sieczko. To twarze ratowników, którzy próbują przetrwać w pogotowiu, nie dać się zobojętnieniu lub wypaleniu. Nie każdemu się to udaje. Walczą. Jest trochę jak w … pogo, tańcu przepychance. Kto zaradniejszy, bardziej odporny psychicznie, wytrzyma dłużej.
W reportażu Sieczki nie dominuje utyskiwanie na skomplikowaną od strony medycznej pracę, czy na wynagrodzenia. Ratownicy wiedzą kiedy i ile czego podać pacjentowi, co robić w określonym przypadku. Tak, „przypadki” są proste w obsłudze, są na to procedury, jest wiedza. Co jednak zrobić, gdy przypadek to on, ona, ono (szczególnie!), jakaś historia, czyjeś życie, prośba, której nie ma do kogo, poza ratownikiem, skierować? „Nie mogę przyjąć pani bólu” - ratuje się w myślach lekarz. Co zrobić, gdy dodatkowo tygodniami trafia się do miejsc z ostatniego kręgu piekielnego? Meliny pijackie, narkomani, kloszardzi, brud, smród, robactwo w każdym załamaniu ciała. Plan minimum ratownika, pisze Sieczko, czasem wykreśla polityczną poprawność i empatię. Żeby dać radę, bo na taką ilość beznadziei i dojmującego smutku nikt nie jest przygotowany.
Ta książka jest krzykiem. Jest wołaniem o pomoc i dla ratowników, pozostawionych samym sobie z pokładami tragedii, i dla zapomnianych ludzi sortu „B”, którzy najczęściej są ich pacjentami.
Jak sobie z tym radzisz? – pytają ludzie. Sieczko odpowiada, ale to nie są tylko politycznie poprawne odpowiedzi. Co widziałeś? - to też częste pytanie. Za prostą ciekawością czai się potrzeba adrenaliny, „mięsa” w opowieści, wszystkiego, czego ja akurat wolałabym uniknąć i Autor, okazuje się, też. Pisze więc: „Miejmy to za sobą” – i w jednym rozdziale zamieszcza długą na kilka stron listę rozmaitych obrazów. Od męskiej głowy, po której przejechał traktor i wbitych w różne części ciała noży, przez matkę podpaloną przez syna i kobiecą głowę, z której wypadło oko, po samobójcę, któremu trzeba zdjąć pętlę z szyi albo pijanego mężczyznę, który wpadł twarzą do ogniska. Sieczko wylicza ją jak na jednym wydechu. Wybrałam chyba najłagodniejsze. Mamy to za sobą. Nie będzie więcej "mięsa"; będzie za to nazywanie emocji, które towarzyszą ratownikom. Bezradność, smutek, złość, obrzydzenie; czasem satysfakcja. Jak to jest jak się uratuje człowieka? "Fajnie". Świat wtedy jest przyjemny, praca sensowna a karetka wygodna – pisze Sieczko. Na chwilę zapomina się, jak ta praca miele umysły, ciała.
W pracy mającej polegać na ratowaniu, napisał Jakub Sieczko, jest tego ratowania mikroskopijnie mało. Ulubiony sms? Od lekarza ze szpitala: „Zjadł kanapkę”.
„Przeklinaj śmierć. Niesprawiedliwie jest nam wyznaczona […]Nie wiem tylko, co możesz zrobić sam, ze śmiercią innych […] Bezdomna twoja litość, nieme twoje słowo i boisz się wyroku za to, że nic nie mogłeś”. To Czesław Miłosz. Już sam wybór tego fragmentu wiersza na motto książki jest dla mnie kluczowy. Jest poetyckim wyrazem tego, o czym traktuje „Pogo”, bo „nieme słowo” i bezradność stają się raczej prędzej niż później codziennością ratowników. Wyniszczającą.
I jest też dowodem pisarskiej wrażliwości na słowo. A to cechuje reportaż Sieczki. Potoczny, wręcz slangowy język, przetykany fachowymi terminami, zasilany jest metaforami, których nie powstydziłby się wprawny pisarz, a tym bardziej debiutant. Sieczko wpisał się „Pogo” nie do kategorii „najlepszy reporter wśród ratowników medycznych”, ale po prostu do kategorii pisarz, reporter, który opisując pracę ratowników medycznych prowadzi storytelling w najlepszym wydaniu. „W mieście drzemią tysiące opowieści – prawdziwych i prawdziwie zmyślonych, ekstrakty z dziesiątek lat poupychane w starych głowach. Tylko czasu i osób, które tych historii mogłyby wysłuchać brakuje. Historie są jednak zdeterminowane i bezczelne, nieproszone pchają się na pierwszy plan”. To antropomorficzne wprowadzenie otwiera szufladę z ludzkimi radościami, choć częściej smutkami, wobec których Autor może tylko powiedzieć: „Nie wiem nic, mam tylko zdanie”. Pisze o „metafizycznym skandalu” i trudno wtedy uniknąć skojarzenia z Szymborską i „Kotem w pustym mieszkaniu”. „To nie do wyobrażenia – żył, chodził gadał oglądał, kłócił się, jadł, kochał, pił ,czytał, śmiał się, bolało go, swędziało, siedział zadumany, dzwonił do wnuczki, a teraz go nie ma” – to Sieczko i jego refleksja nad przemijaniem, pytanie o sens, na które nie znalazł odpowiedzi przez 6 lat pracy w pogotowiu. Ale wie za to, jak zadbać o dynamizm opowieści. Dialogi z pacjentami ubiera w krótkie formy, niczym fraszki, a plastyczne opisy Grochowa, pełne kolorów, odcieni, dźwięków, czy statycznych, zatrzymanych w kadrze obrazów, są niczym z Białoszewskiego.
„Mam o Grochowie nakłamane” – pisze Sieczko o dzielnicy, która stała się pełnoprawnym bohaterem reportażu. Grochów kloszardów, Grochów alkoholików i narkomanów, Grochów samotnych, starych ludzi… Można by zrobić makietę i zaznaczać szpilkami wszystkich samotnych w kamienicach i wieżowcach - proponuje Autor. „Setki, tysiące kropek samotnych, starych żyć. Światów, do których z rzadka zagląda młodość”. [...] „Miasto zagęściło mi się do nieszczęść. Przechadzam się po Warszawie i wszystko mi kłamie”. Czy to jest ten moment, gdy ratownik wie, że trzeba odejść, żeby nie oszaleć, bo włącza się równoległe widzenie świata? Pogoda bijąca z twarzy na reklamach, wielkie galerie handlowe, wille za miliony, obrazki z Instagrama, prekariusze z Mordoru, nieznane kontynenty w relacjach telewizyjnych stacji kłócą się z codziennymi doświadczeniami.
„To miasto kłamie na własny temat, perfumuje się, ubiera ponad stan i funduje sobie operację plastyczną za operacją plastyczną. […]To piękne kłamstwo, kiedyś w nie uwierzyłem, bo tak pomalowana Warszawa jest nęcąca”. Czytając to, mam déjà vu. Słowa lekarza z lat 20. XXI wieku przenoszą do opisów Grzegorza Piątka, Filipa Springera, Krzysztofa Mordyńskiego, próbujących przekonywać czytelników karmionych propagandową wizją Warszawy lat 20. XX wieku, że stolica nie wszędzie wyglądała tak, jak na Nowym Świecie. Minęło sto lat i Warszawa nadal ma cuchnące domy z dykty, bez wody i ogrzewania, w których skrajna bieda ma się dobrze. Tego nie oglądamy na co dzień: chorych, przy których nieludzkim wysiłkiem trwają opiekunowie, zbyt wielu ludzi z zaburzeniami psychicznymi, pijackich melin. Sieczko pisze o istnieniu świata równoległego, „wstydliwie podziemnego, ukrywanego przed tymi, którzy z torów życia nie wypadli”. A że równowaga w naturze powinna być zachowana, jest też „miasto sobotniej nocy”, takie z pozoru lepsze, bogate, w którym nie ma kloszardów; są za to wypuszczający powietrze, nałapane od poniedziałku do piątku. Miasto kokainowe, izb wytrzeźwień, zakończonych radykalnie zawodów miłosnych.
"Chciałem być mądry, a dalej nic nie wiem". Jakub Sieczko od 2019 roku nie pracuje już w pogotowiu. Poczuł, że "od karetki psuła mu się dusza" i potrzebował pilnie pogodnych zakończeń. Nawet gdyby tak tego stanu nie sformułował, jego reportaż krzyczy o tym z każdej strony.
"Pogo" znalazło się wśród pięciu książek-finalistek XIV edycji Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego.
Jakub Sieczko, Pogo, Dowody na Istnienie, Warszawa 2022, s. 120
W CowZdrowiu do listopada 2023. Wcześniej od 2014 do marca 2023 r. w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, gdzie kierowała serwisem gazetaprawna.pl. Ponadto zajmowała się tematyką społeczną, ekologiczną, prawną i kulturalną oraz nagrywała podcasty i wideo. Wcześniej związana m.in. z Polska Press i Mediami Regionalnymi.
//