Autor : Aleksandra Kurowska
2024-09-06 12:24
Mam nadzieję, że dożyjemy takich czasów, kiedy drukowanie w 3D narządów to będzie codzienność. Wszyscy chcielibyśmy, żeby ten moment nadszedł jak najszybciej, bo brakuje narządów do wszczepiania ludziom. Na razie jednak powinniśmy dać naukowcom w spokoju nad tym pracować - mówi w wywiadzie z CowZdrowiu.pl Maciej Gołaszewski z zarządu polskiego startupu BioCloner Health. Firma najpierw rozwijała się dzięki unijnym funduszom, a teraz ma inwestora z grupy spółek Sebastiana Kulczyka.
Aleksandra Kurowska: Jakie mamy możliwości wykorzystania druku 3D w ochronie zdrowia? Co już się dzieje, a jakie są plany na przyszłość?
Maciej Gołaszewski: Wykorzystanie druku 3D jest dość szerokie, jeżeli chodzi o ochronę zdrowia, szczególnie, że mówimy o bardzo szerokiej technologii. Mamy zarówno typowy druk 3D do drukowania elementów wizualizacyjnych czy elementów pokazowych: narządy, organy, czy przy planowaniu operacji, ale też prowadzimy obecnie badania w zakresie biodruku 3D, który ma zrewolucjonizować medycynę i pozwolić lekarzom otrzymać sztuczne narządy, czy wykonywać badania doświadczalne nad lekami i nowymi terapiami. Więc tutaj wykorzystanie druku 3D czy biodruku 3D jest bardzo szerokie i może być implementowane w zależności od produktów medycznych, od tak naprawdę skali produktu poglądowego do gotowego na salach operacyjnych.
(Dalsza część rozmowy pod nagraniem wideo).
To, że drukowane bywają np. implanty kości, to już wiemy, ale co z drukowaniem innych narządów? Pamiętam, że były takie pomysły, żeby wydrukować np. trzustkę.
Znowu, jest to bardzo złożone pojęcie i jestem nie tyle sceptykiem, co chciałbym, żeby to wszystko rozwijało się w bardzo naturalny sposób, żebyśmy nie pomijali żadnych badań klinicznych, badań doświadczalnych, żeby ten cały proces odbywał się w dobrych, etycznych warunkach. Oczywiście wszyscy chcielibyśmy, żeby narządy czy organy były drukowane w 3D już teraz, jak najszybciej, ze względu na to, że brakuje tych elementów do wszczepiania ludziom. Ja jednak chciałbym, żebyśmy pozostali w fazie spokoju, żebyśmy dali naukowcom pracować, dali przemysłowi wdrażać to, dali lekarzom pracować. Mam nadzieję, że dożyjemy takich czasów, kiedy to będzie codzienność. A w tym momencie chciałbym, żebyśmy przede wszystkim skupili się na tym i nie szarżowali, nie robili jakichś niebezpiecznych zabiegów, które mogłyby tylko popsuć ten fantastyczny dział wdrożeniowy.
Czy są już przypadki, że ktoś dostał narząd drukowany w 3D?
Tak, jest kilka takich przypadków, zarówno na świecie, jak i staramy się, żeby w Polsce to było robione. Obecnie próbujemy na zwierzętach, wszelkiego rodzaju elementy, trwają badania doświadczalne. Nasze działanie ma na celu to, żebyśmy nie tylko pomagali ludziom, ale właśnie też zwierzętom. I może ten pierwszy krok pośredni jest tutaj fajnym rozwiązaniem, żebyśmy nabrali zaufania do tego, co wszczepiamy.
Wydrukowaliście już jakiś narząd, z którym zwierzę żyje?
Jeszcze nie. W naszym projekcie zajmowaliśmy się stworzeniem własnej biodrukarki, która jest już wykorzystywana na uczelniach i ma być wykorzystywana w przemyśle. Tak naprawdę stworzyliśmy wszystko od zera, od samych podstaw. W 2016 r. zaczęliśmy projekt współfinansowany z NCBiR. Dla nas najważniejszym aspektem było stworzenie maszyny, potem dopracowanie technologii i obecnie pracujemy nad implantami. Skupiamy się w tym momencie na stworzeniu implantu łękotki, bo to jest to bardzo palący problem przy starzejącym się społeczeństwie i przy coraz bardziej ekstremalnych rozrywkach.
Kiedy ten projekt mógłby przynieść efekty?
Chciałbym, żeby faza kliniczna skończyła się mniej więcej za trzy lata.
Jakie może być zapotrzebowanie na taki implant w Polsce, w innych krajach?
Chodzi o tysiące sztuk. To w tym momencie jest naprawdę problem, ponieważ lekarze czasami nie mają innego rozwiązania, tylko usunąć łąkotkę. To się jeszcze stosuje. Tak naprawdę na całym świecie - ze względu na to, że mamy teraz siedzący tryb życia i np. nagle wpadamy na pomysł, żeby pojechać na narty, na snowboard i w takich sytuacjach łąkotki najczęściej są uszkadzane - albo są one zszywane, albo robi się takie operacje, na jakich można w tym momencie bazować. My chcielibyśmy mieć rozwiązanie, które jest "jeden w jeden" zastąpieniem uszkodzonego narządu. Dostajemy projekt, drukujemy taką łąkotkę, która jest przygotowana dla każdego pacjenta indywidualnie i jesteśmy w stanie wdrażać to na rynek.
Czy na tym etapie można powiedzieć, jakie to mogłyby być koszty?
Jest chyba jeszcze za wcześnie, ponieważ tutaj są koszty materiałowe, koszty samego procesu, które nie są może jakieś wygórowane, ale także koszty kliniczne i badań, które potem się trzeba zamortyzować - tak naprawdę mogą iść w tysiące złotych.
A jakie kolejne narządy moglibyście drukować?
Poczekajmy, zobaczymy. Na razie skupiamy się na tym, żeby jak najszerzej wejść na uczelnie ze współpracami naukowymi w stosunku do wykorzystania naszych maszyn. Badania podstawowe teraz są bardzo, bardzo szerokie.
Narządy to jest "docelowy graal", którego wszyscy poszukują. Wcześniej są jeszcze płytki drukowane, które mają nam pomóc w terapiach lekowych, ograniczyć badania na zwierzętach. Jest bardzo dużo jeszcze rzeczy, które możemy drukować nawet w materiałach kościozastępczych. Tu jest jeszcze bardzo duże pole, ponieważ mówimy o technologii, która znajduje szerokie zastosowanie, a narządy to już jest taki "crème de la crème".
Polecamy także:
AI w zdrowiu: O piaskownicy regulacyjnej mówi M. Dybowski
Leki: dane rzeczywiste w ocenie innowacyjnych terapii
Piątki z innowacjami w zdrowiu: B. Pejo o wyrobach medycznych
J. Cieszyński i A. Grądkowski; wyroby medyczne: jak wdrażać innowacje?
Redaktor naczelna, od ponad 20 lat pracuje w mediach. Była redaktor naczelna Polityki Zdrowotnej, redaktor m.in. w Rzeczpospolitej, Dzienniku Gazecie Prawnej. Laureatka branżowych nagród dla dziennikarzy i mediów medycznych, a także Polskiej Izby Ubezpieczeń oraz Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Kontakt: aleksandra.kurowska@cowzdrowiu.pl
//