Autor : Anna Rokicińska
2021-08-31 13:32
Ratownicy medyczni protestowali dziś przed Urzędem Wojewódzkim i Urzędem Marszałkowskim w Rzeszowie w obronie swoich 3 kolegów zwolnionych dyscyplinarnie z pracy ze stacji pogotowia w Przemyślu. Wszyscy trzej są chronionymi działaczami związków zawodowych. Było spotkanie z przedstawicielami obu instytucji. Konkretnych efektów brak.
Sprawę opisywaliśmy od samego początku. 3 ratowników medycznych i działaczy związkowych zostało zwolnionych dyscyplinarnie z pracy po tym, jak próbowali oni wywalczyć takie same wynagrodzenia, jak ich koledzy ze stacji pogotowia w Rzeszowie. Dyrektor zwolnił ich na podstawie art. 52 Kodeksu pracy zarzucając im rażące naruszenie obowiązków pracowniczych. Zwolnieni oświadczyli dziś, że wnieśli sprawę do Sądu Pracy domagając się przywrócenia do niej. We wcześniejszym oświadczeniu dyrekcja placówki poinformowała, że złoży w tej sprawie doniesienie do prokuratury.
Jak wyglądał protest?
Przed obiema instytucjami pojawiło się kilkudziesięciu ratowników w większości miejscowych, ale byli także przedstawiciele innych regionów Polski. Protest organizował Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych.
Przed Urzędem Wojewódzkim ratownicy poinformowali, że spotkali się z przedstawicielem urzędu. Otrzymali od niego informację, że wojewoda nie jest organem uprawnionym do zajmowania się tą kwestią. - Nikt z nas do pracy się nie spóźniał, nikt z nas nie przyszedł do pracy pod wpływem alkoholu - zapewniał wobec zgromadzonych Grzegorz Chrapek, jeden ze zwolnionych ratowników. - Według pana dyrektora złamaliśmy prawo, bo jesteśmy związkowcami - mówił. Według niego podczas spotkania w sprawie negocjacji wysokości zarobków, dyrektor placówki w Przemyślu obiecał, że stawki będą tak samo liczone, jak w pogotowiu w Rzeszowie. Na kolejnym spotkaniu miał wyprzeć się swoich słów. - Pan dyrektor powiedział, że wcale tego nie powiedział - stwierdził Chrapek i dodał, że powodem zmiany tej zapowiedzi był argument braku pieniędzy. - Składając takie deklaracje, chyba miał wiedzę, jakim budżetem dysponuje - skomentował zwolniony. Ratownicy zwrócili się do posłów, wojewody i marszałka z prośbą o interwencję. Zwolnieni podnosili, że dyrekcja informuje, że nadal rozmawia ze związkami, negocjując place. - W jaki sposób ze związkami prowadzi rozmowy, skoro nas zwolniono? Został tylko jeden związek zawodowy i to bardzo przychylny dyrekcji - tłumaczył Chrapek. Przypomniał, że szef pogotowia zapowiedział złożenie doniesienia do prokuratury. - No, nareszcie. Będziemy mogli powiedzieć o tych wszystkich nieprawidłowościach - stwierdził zwolniony działacz. - Jest łamany Kodeks pracy, a na to, jako związkowcy, pozwolić sobie nie możemy - skwitował. Ratownicy mówili też o zastraszaniu przez dyrekcję ich kolegów, którzy wciąż pracują, i o przymuszaniu do podpisywania niekorzystnych umów. Według nich dyrekcja rozpowiada, że pozostali w pracy koledzy nie życzą sobie współpracy ze zwolnionymi. - Dyrektor mówi, że załoga nas nie chce. Bardzo się cieszymy, że tu jesteście, bo to oznacza, że ta załoga nas chce - powiedział drugi ze zwolnionych i podziękował kolegom za wsparcie.
Dalej manifestacja przeniosła się przed Urząd Marszałkowski. Tu spotkała się w wicestarostą Piotrem Pilchem i prosiła o interwencje w tej sprawie. - Ja oczywiście tę petycję odbiorę i przekażę panu marszałkowi - stwierdził wicestarosta. Nie chciał się odnosić do zarzutów merytorycznych. - Mogę obiecać, że ta petycja będzie rozpatrzona - powiedział. - Zarząd województwa nie zarządza żadną z placówek. Nie jesteśmy w stanie ręcznie sterować żadnym dyrektorem, aczkolwiek sprawy nas interesują - powiedział.
Wśród zebranych pojawiło się retoryczne pytanie - wojewoda nie może nadzorować, marszałek nie może nadzorować, to kto może nadzorować?
Całość petycji poniżej:
Polecamy także:
Modernizacja szpitali bez ich likwidacji. Jak rząd chce to osiągnąć?
Większość dorosłych w Unii Europejskiej jest już zaszczepionych
Stan wyjątkowy na wschodniej granicy. Co oznacza dla Polaków?
Sześć systemów orzekania o niepełnosprawności, a reformy brak