Autor : Anna Rokicińska
2021-12-16 20:22
Państwowe Ratownictwo Medyczne w strefie przy granicy z Białorusią nie działa tak, jak powinno - mówili podczas Komisji Zdrowia w Sejmie przedstawiciele organizacji niosących pomoc humanitarną. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska przekonywał, że jest odwrotnie. Ilu osobom udzielono pomocy? W jakim były stanie i kto zapłaci za ich leczenie?
Posłowie z opozycji oczekiwali od ministra zdrowia informacji na temat funkcjonowania opieki zdrowotnej, ze szczególnym uwzględnieniem zasad funkcjonowania Państwowego Ratownictwa Medycznego i niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej na terenie objętym stanem wyjątkowym, wzdłuż granicy polsko-białoruskiej. Wiceminister Waldemar Kraska zapewniał, że system ratownictwa medycznego działa tak, jak na terenie reszty kraju. Wszystko w związku z kryzysem humanitarnym, jaki trwa na naszej wschodniej granicy.
Czy ratowanie ludzi jest tam utrudnione?
Tego chcieli się dowiedzieć posłowie. Marek Rutka z Lewicy podkreślał, że polscy medycy pomagali jak do tej pory w kryzysach humanitarnych na całym świecie w tym w Gruzji, Turcji, Nepalu czy Haiti. Mówił o tym, że grupa Medycy na Granicy złożyła wniosek o dopuszczenie ich do strefy stanu wyjątkowego. Odpowiedź rządu była jednak negatywna. - Uniemożliwiono im wjazd nawet wtedy, gdy otrzymali zgłoszenie o kaszlącym krwią dziecku - powiedział poseł. Mówił, że do migrantów czekających na pomoc ze strony Zespołów Ratownictwa Medycznego docierała ona po kilku godzinach. Odwołał się do danych z urzędu wojewódzkiego na Podlasiu, z których wynika, że od 10 sierpnia karetki do migrantów wyjeżdżały 483 razy. Pomocy udzielono 492 osobom z czego 310 trafiło do okolicznych szpitali. - 20 proc. stanowiły dzieci - powiedział. Zaznaczył, że w szpitalu stwierdzono jeden zgon, a przynajmniej kilka w lesie. - Państwowy system nie dał rady pomoc tym najbardziej potrzebującym. Gdyby pozwolono organizacjom humanitarnym na udzielanie pomocy w strefie stanu wyjątkowego zmniejszono by skalę cierpienia ludzi i dramatów. Dlaczego polscy ratownicy mogą działać w różnych rejonach świata, a nie mogą nieść pomocy w Polsce? - pytał retorycznie. Dziękował organizacjom humanitarnym i mieszkańcom z udzielaną pomoc. - Nikt nie zasługuje na śmierć w lesie - cytował Janusza Gajosa, który z tym właśnie zdaniem występuje w spocie telewizyjnym z apelem o możliwość udzielania pomocy.
Monika Rosa z Koalicji Obywatelskiej mówiła, że chorzy, zziębnięci i głodni ludzie wciąż jeszcze są w polskich lasach. Pomoc niosą mieszkańcy. - Ale to nie na mieszkańcach powinna ta odpowiedzialność ciążyć - stwierdziła. Dopytywała, kto płaci szpitalom za leczenie migrantów, którzy są przecież nieubezpieczeni i jak długi jest czas oczekiwania na karetkę. Podawała przykład kobiety w ciąży, która miała oczekiwać 6 godzin na karetkę. Przyznała, że jest oburzona „nalotem” policji na punkt humanitarny prowadzony przez Klub Inteligencji Katolickiej. - Ja tej sytuacji nie rozumiem i nie chcę jej zrozumieć - powiedziała.
MZ twierdzi, że wszystko działa, jak trzeba
- Zasady działania państwowego ratownictwa medycznego w strefie są analogiczne, jak na pozostałym terenie naszego kraju - zapewniał wiceminister i dodał, że wyjazdy ratunkowe są zwolnione z zakazu poruszania się po strefie. - Dyspozytorzy medyczni nadal wykonują swoje działania, zapewniają pomoc medyczną każdej osobie według zasad opisanych w ustawie o PRM - przekonywał. Mimo to przyznał, że wojewodowie prowadzą „wzmożony nadzór” nad działalnością dyspozytorów. Poinformował, że jeśli jest podejrzenie o to, że dana osoba przekroczyła nielegalnie granicę, dyspozytor ma obowiązek powiadamiania odpowiednich służb. Poinformował, że w strefie przygranicznej funkcjonuje 17 zespołów ratownictwa medycznego w 11 lokalizacjach. Kraska przyznał, że czasem nie ma możliwości dotarcia do potrzebujących, bo warunki terenowe na to nie pozwalają. Wtedy ZRM współpracuje z innymi służbami. Zgodnie z przekazanymi przez niego danymi od 1 sierpnia do 9 grudnia PRM pomogło Irakijczykom, Syryjczykom, obywatelom Afganistanu czy Jemenu. Interweniowało 174 razy (163 w województwie podlaskim a 11 w lubelskim). Pomocy udzielono 191 obcokrajowcom. Zapewniał, że czas dotarcia do potrzebujących wynosił 20 min., a powrotu do SOR w granicach 30 min. Wiceminister przekazał, że ci obcokrajowcy nie mają statusu świadczeniobiorcy, dlatego za ich leczenie płaci Straż Graniczna.
Poseł KO Michał Szczerba mówił, że bezpieczeństwo nie wyklucza człowieczeństwa i pomocy medycznej. - Te 170 przypadków zarejestrowanych przez MZ, to nie jest całokształt obrazu na granicy - stwierdził. Pytał, jak wyglądała możliwość pomocy medycznej i czy powinno się wskazać jakieś rekomendacje.
W strefie prowadzona jest medycyna pola walki
Kaja Filaczyńska z grupy Medycy na Granicy powiedziała, że w czasie ich pracy pomocy udzielono 141 osobom dorosłym i 70 dzieciom. - 1/3 osób w lesie w zimnie i w nocy to były dzieci - relacjonowała. 21 osób wyraziło zgodę na przetransportowanie do szpitala. Potrzebowało tego więcej migrantów, ale bali się pojechać z medykami, bo obawiali się wypchnięcia na Białoruś. Mówiła, że z jej doświadczenia pracy na granicy wynikają wnioski, które są sprzeczne z tym, co mówił wiceminister. Dyspozytor nie powinien w pierwszej kolejności pytać o narodowość, a tak się dzieje. - Stan zdrowia osób, które wymagają pomocy, jest związany w ogromnej mierze z warunkami, w jakich przebywają - oceniła Filaczyńska. Problemem jest wychłodzenie, brak dostępu do wody pitnej i jedzenia. - Medycyna na granicy jest medycyną pola walki. Stopa okopowa to są zmiany matrwiczo-ropne stóp - mówiła. To efekt wychłodzenia, urazów i wilgoci. - Jest przypadłością typową dla żołnierzy w okopach - relacjonowała. Opisywała, że migranci często piją wodę przesączając ją przez liście, bo nie mają wody pitnej. - To jest medycyna, którą my uprawialiśmy w XXI wieku w kraju Unii Europejskiej. Podkreślała, że stan tych osób można bardzo łatwo poprawić zapewniając im ciepło picie i jedzenie. - Jako lekarka bardzo niepokoi mnie to, że nasz kraj jest na taką sytuację obojętny - mówiła. Podała przykład ekstremalnej sytuacji z Narewki, gdzie trzeba było wzywać na pomoc strażaków, bo ciało kobiety było tak przymarznięte do gruntu. - Sytuacja stawia nas w medyków w szpitalach przed absurdalnymi dylematami medycznymi. Transport do szpitala oznacza po zaopatrzeniu, po lekkiej poprawie zabranie i wywiezienie - powiedziała.
Natomiast Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie mówiła, w jaki sposób osoby chore są wypisywane ze szpitali. Podawała przykład młodego mężczyzny w głębokiej hipotermii z urazem klatki piersiowej, który w ciągu kilkunastu godzin został zabrany przez straż i wypchnięty z Polski. - Przeciągnęli tego człowieka za ręce po ziemi. Tak wygląda odstawianie na linię granicy - opisywała. Po stronie białoruskiej na migrantów czeka pobicie i przemoc. - Znajdujemy w lesie osoby tak pogryzione przez psy, pokaleczone przez drut kolczasty, porażone prądem - relacjonowała. - Z tego doskonale sobie państwo polskie zdaje sprawę. Zatem z pełną odpowiedzialnością naraża na nieludzkie traktowanie i na tortury - skończyła.
Dramatyczne były też słowa Jakuba Sieczko, lekarza z grupy Medycy na Granicy. - To nie jest tak, że to są analogiczne sytuacje, jak na pozostałej części terytorium - mówił, odnosząc się do działań PRM. Karetki są wysyłane przez dyspozytorów dopiero po zebraniu pełnego wywiadu także na temat ich statusu prawnego, co jest niezgodne z rozporządzeniem ministra zdrowia. Mówił, że procedury dyspozytora trwają godzinami. - On nie udziela pomocy, on segreguje ludzi na lepszych i gorszych, na Polaków i nie-Polaków. Proszę sobie wyobrazić 16 dzieci w lesie, które błagają o wodę - relacjonował. - To jest hańba dla polskiego państwa - ocenił Sieczko. Zadawał też pytania posłom z Komisji i PiS, którzy są lekarzami. Tomasza Latosa pytał o to, jak zadbać o czułość i swoistość podczas badania rtg wykonywanego w ciemnym lesie. Ginekologa Bolesława Piechę pytał o to, co by poradził ciężarnej kobiecie. Internistów Czesława Hoca, Katarzynę Sójkę i Elżbietę Płonkę pytał, co by poradzili w środku lasu osobie z ciężką niewydolnością nerek. - Łukaszenka nie jest wytłumaczeniem dla tego, co się tam działo - ocenił Sieczko. - Będziemy się tego wstydzić przez dziesięciolecia - dodał.
Podczas posiedzenia Komisji była także obecna zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich Hanna Machińska, która potwierdziła relacje wolontariuszy. - Pomoc lekarska, medyczna jest absolutnie niewystarczająca. Nie ma pomocy psychiatrycznej - powiedziała. - My skierowaliśmy raport do pana premiera. Raport jest objęty klauzulą tajności.
Na zakończenie głos zabrał poseł Hoc, który przypomniał, że Polska chciała wysłać konwój humanitarny „bogaty” - jak to określił - ale Białoruś nie chciała go przyjąć.
Odpowiedziała mu Katarzyna Lubnauer z KO. - Przypomnę, czemu to miało służyć. Wiemy o tym z maili - stwierdziła. Chodzi o wyciek maili ze skrzynki szefa KPRM Michała Dworczyka. Dodała, że chodziło o czysty PR, bo wiadomo było od początku, że ten konwój nie ma szansy na wjazd na Białoruś. - Byliście i jesteście silni wobec słabych - skwitowała.
Polecamy także:
Senat poprawił ustawę ws. Funduszu Kompensacyjnego. Wraca
"Zdrowie w rozmowie" - Izba Lekarska w dobie innowacji medycznych