Autor : Aleksandra Kurowska
2020-05-26 14:27
Środki uświęcają cel – tak można byłoby skwitować potyczki wokół pieniędzy za pracę z pacjentami COVID-19. - Jeśli na oddział zakaźny zostanie przyjęte np. dziecko z sepsą, którego nie powinno się i nie ma gdzie odesłać, to wszyscy pracownicy tracą możliwość dodatków i rekompensat od NFZ – alarmują nasi rozmówcy. I de facto zakaz mający służyć temu, by nie przenieśli ewentualnego zakażenia do innych prac, w poradniach, DPS czy hospicjach, całkowicie przestaje obowiązywać.
- Mamy zgłoszone kilka takich przypadków w kraju i prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej zwróciło się już z tą sprawą do resortu zdrowia – powiedział nam Rafał Hołubicki, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej. My jako redakcja dostaliśmy informacje o przynajmniej dwóch placówkach, które mają kłopot z listą pracowników objętych zakazem dodatkowej pracy i dodatkami/rekompensatami z tego tytułu.
Cele a pieniądze
Cel był szczytny. MZ przygotowało rozporządzenie mające na celu ograniczenie liczby miejsc pracy, gdy ktoś na co dzień leczy pacjentów z podejrzeniem koronawirusa lub chorych na COVID-19. Tacy zdarzają się teraz już niemal we wszystkich szpitalach, bo nie testujemy chorych przed przyjęciem. Robiony jest już pretriaż, ale to odpowiedź na pytania i mierzenie temperatury. A objawy mogą się pojawić przecież później lub może ich nie być.
Na początku minister zdrowia apelował i zalecał, by ograniczyć liczbę miejsc pracy. Potem przygotowano przepisy. A w nich rekompensaty lub dodatki (nie można mieć dwóch naraz) za pracę z pacjentami COVID-19 i brak możliwości pracy poza placówką, gdzie się ich leczy.
Tu pojawiły się pierwsze schody – by okiełznać skutki finansowe przepisów ustalono, że rozwiązanie to będzie dotyczyło tylko szpitali jednoimiennych oraz oddziałów zakaźnych leczących "covidowców". Na dodatek musi być bezpośredni kontakt z pacjentami.
By placówek mogących od NFZ dostać pieniądze na dodatki do pensji nie było zbyt wiele, wpisano, że szpital czy oddział mają się zajmować wyłącznie leczeniem związanym z COVID-19. I choć na początku ten zapis nie wydawał się groźny, to teraz jest źródłem problemu. Gdy oddziały zakaźne przekształcono w koronawirusowe, chorzy z innymi chorobami zakaźnymi nie zniknęli. Zdarzają się sytuacje, że trzeba ich przyjąć, bo nie mają gdzie dostać pomocy. A jak wynika z przepisów i ich bezpośredniego stosowania przez NFZ, wystarczy przyjąć jedną osobę np. z HIV, WZW, odrą czy ospą, by zakaz pracy w innych miejscach przestał obowiązywać i pieniądze się nie należały.
- Jeśli przyjęliśmy dziecko chore na ospę, a dodatkowo w sepsie, którego nie było gdzie odesłać, a było w ciężkim stanie, to okazuje się, że pieniędzy nasz szpital ma nie dostać. A my możemy już pracować, gdzie chcemy i kiedy chcemy. Nieważne, czy na oddziale jest kilkudziesięciu pacjentów z koronawirusem, dla NFZ liczy się tylko ten jeden pacjent – mówi nam pracownik jednego ze szpitali. Pracownicy oddziałów zakaźnych dedykowanych walce z koronawirusem podkreślają, że ktoś nie pomyślał o konsekwencjach. Zastanawiają się, co ważniejsze: cel przepisów, czy szukanie sposobu, by nie wypłacić pieniędzy.
- Te pieniądze miały pokazać ludziom, że ich ciężka praca i ponoszone ryzyko są ważne. I ograniczyć ryzyko transmisji wirusa. Tymczasem okazuje się, że rozporządzenie jest traktowane literalnie i dla MZ przyjęcie kogokolwiek z inną chorobą zakaźną, nawet w zagrożeniu życia, mimo że i tak jest izolowany od osób z COVID-19, to uzasadnienie, by wszystkim dodatki odebrać – mówi nam jeden z rozmówców z krakowskiego szpitala. I wyjaśnia, że u niego w ten sposób z obowiązywania rozporządzenia "1 medyk 1 etat" wypadnie i oddział dziecięcy i dla dorosłych. – Wiemy, że dyrekcja próbuje walczyć o te pieniądze, ale na razie wygląda na to, że przez przyjęcie osoby bez COVID-19 zostaliśmy wyłączeni z zakazu pracy poza jednym miejscem z wypłat pieniędzy – wyjaśnia.
Zamknąć dla wszystkich
Sprawa może mieć szersze skutki. Już teraz nasilały się problemy z odsyłaniem osób w ciężkim stanie. Media opisywały m.in. osobę, którą pogotowie bezskutecznie próbowało ulokować w szpitalach. Zmarła. Jeśli zapisy rozporządzenia nie zmienią się, to nawet w sytuacji zagrożenia życia pacjent z chorobą zakaźną inną niż COVID-19 może nie znaleźć pomocy. Są miasta, gdzie wszystkie oddziały zakaźne zajmują się koronawirusem. Zresztą wiele sytuacji jest niepewnych. Gdy w nocy do szpitala trafia i kierowany jest na oddział pacjent z sepsą, zapaleniem płuc – to nie wiadomo na początku, jaka jest przyczyna. COVID-19 to często jedna z wielu chorób u tej samej osoby.
- Albo będziemy odsyłać pacjentów, albo skończy się tak, że pieniądze dostaną z NFZ niemal wyłącznie szpitale jednoimienne. One zamknęły się na pacjentów innych niż z koronawirusem. My staraliśmy się godzić leczenie naszych pacjentów cierpiących na różne choroby czy ofiary wypadków z leczeniem COVID-19 – zwracają uwagę pracownicy szpitala. Ale - jak wynika z naszych rozmów - i w jednoimiennych placówkach są obawy, że literalne stosowanie przepisów może być dla nich zagrożeniem, gdy np. na intensywną terapię przyjmą kogoś, kto choć ma objawy, to okaże się, że nie ma COVID-19.
Nowa reguła
Pracownicy medyczni i szefowie placówek z którymi rozmawialiśmy uważają, że przepisy są za sztywne. Nie chodzi o to by była dowolność, ale by brano pod uwagę szczególne okoliczności lub choć proporcje. Gdy na 20 czy 40 pacjentów z COVID przyjmie się jednego innego, nie powinno to ich zdaniem przekreślać działania przepisów.
- Jeśli przepisy się nie zmienią, wszyscy będą bardzo zawiedzeni. Personel, który przez trzy miesiące dwoi się i troi zostanie na lodzie. A często praca z chorymi na COVID-19 wymagała dla nich przeorganizowania życia, ograniczenie kontaktów z rodziną, czy nawet czasowej przeprowadzki – mówi nasz rozmówca.
Redaktor naczelna, od ponad 20 lat pracuje w mediach. Była redaktor naczelna Polityki Zdrowotnej, redaktor m.in. w Rzeczpospolitej, Dzienniku Gazecie Prawnej. Laureatka branżowych nagród dla dziennikarzy i mediów medycznych oraz Polskiej Izby Ubezpieczeń. Kontakt: aleksandra.kurowska@cowzdrowiu.pl