Autor : Aleksandra Kurowska
2022-06-23 10:29
W przychodniach już nie ma, a w szpitalach mogą się skończyć zapasy leków dla pacjentów zakażonych Sars-Cov-2, tymczasem planów zakupowych nie widać. Dostaw z Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych także już nie ma. - Jeżeli polskiego państwa na to nie stać, no to powiedzmy sobie to wprost i wtedy lek trzeba odpłatnie umieścić w aptekach, bo dzisiaj pacjent, który sam chce sobie go kupić, nie może tego zrobić - zwraca uwagę prof. dr hab. n. med. Anna Piekarska Klinika Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Prof. Anna Piekarska: Cóż, są dwie strony medalu. Z jednej strony wymiarem epidemii są hospitalizacje. Jeżeli mamy łagodne zachorowania, które nie wymagają hospitalizacji, a tak jest teraz w przypadku Omicrona, to inwestowanie ogromnych sił i środków w jakąś szczególną diagnostykę nie jest uzasadnione.
Z drugiej jednak strony, te zachorowania oczywiście są, to nie jest tak, że pandemia się skończyła, przy czym sporadycznie już do szpitali trafiają osoby młode bez współchorobowości. Tych pacjentów jest ułamek procenta w stosunku do tego, co działo się w szczytach poprzednich fal, kiedy dla wielu z tych pacjentów to już była ostatnia hospitalizacja niestety.
Teraz trafiają do nas osoby w wieku senioralnym, nawet 90 i 100-latkowe. Dla nich każda infekcja jest realnym, śmiertelnym ryzykiem.
W moim szpitalu było finalnie ponad 300 łóżek covidowych, wszystkie oddziały były przekształcone na oddziały covidowe, a teraz mamy kilku pacjentów. Odkształcamy łóżka covidowe, bo nie ma potrzeby, żeby stały puste. Wymiar epidemii jest kompletnie inny, aczkolwiek dzień w dzień jakiegoś pacjenta przyjmujemy, podkreślam, to nie jest tak, że nie ma ich zupełnie. I oczywiście dla tych pacjentów musimy mieć leki.
Jeśli deklarujemy się jako gotowi do leczenia jakiejś choroby, niezależnie od tego, czy to jest 5 proc. wszystkich naszych pacjentów, czy to jest 100 proc., musimy mieć leki. W tej chwili jesteśmy jeszcze w o tyle dobrej sytuacji, że takie szpitale jak nasz, które całkowicie poświeciły się leczeniu pacjentów covidowych, dostały zapas leków za darmo z Agencji Rezerw, co pozwalało nam funkcjonować stabilnie. Niestety teraz drżymy w obawie, co będzie, jak te zapasy się skończą, a wiemy niestety, że nowe zakupy nie są czynione.
Problem polega na tym, że te leki są na tyle drogie, że one w żaden sposób nie rozliczają się w procedurach NFZ-u, które w tej chwili mamy w szpitalu, jeśli chodzi o rozliczanie "covida". Dla przykładu - remdesivir, którym najczęściej leczymy przeciwwirusowo w szpitalu, kosztuje ok. 8 tys. zł. Sam jeden lek, pięciodniowa kuracja. Do dyspozycji był też molnupiravir. Ale szpital za leczenie pacjenta dostaje ok. 4 tys. zł, czyli sam lek jest dwukrotnie droższy niż ryczałt za hospitalizację, w której jest też przecież koszt chociażby wynagrodzenia personelu i pozostałej opieki nad tym pacjentem.
Jeśli chodzi o dostępność leków przeciwwirusowych w fazie przedszpitalnej, które również są bardzo drogie - kuracja kosztuje ok. 3,5 tys. zł - to jest problem z oszacowaniem, którzy pacjenci ich wymagają. O tym musi zdecydować lekarz. Te leki trzeba podać wcześnie, a nie wtedy, kiedy pacjent ma już rozwinięte zapalenie płuc. Trzeba przewidzieć, że ten pacjent ma czynniki ryzyka, przez które chorować będzie ciężko, że może trafić do szpitala i umrzeć. Molnupiravir był dystrybuowany przez RARS i z tego, co wiem, jego zapasy już się skończyły. A przecież ten lek jest na poziomie podstawowej opieki, żeby ograniczyć hospitalizacje i zgony. To jest działanie zapobiegawcze ciężkiej choroby, zgodne z rekomendacjami z całego świata - pacjenci z czynnikiem ryzyka ciężkiego przejścia Covid-19 powinni mieć decyzję o włączeniu leku przeciwwirusowego jak najwcześniej.
Przypominamy: Leczenie COVID-19 w domu. Przegląd terapii: nowości, starsze leki
Poprzednie lata pokazały, że jesień przynosi wzrost zakażeń, szczególnie w momencie, kiedy dzieci szły do szkoły. Warto podkreślić, że jesteśmy ponadto w takiej sytuacji, że te osoby, które się zaszczepiły, będą te ochronę poszczepienną tracić. Zresztą wygasza się i odporność poszczepienna, i pochorobowa.
Koronawirusy charakteryzowały się tym, że nie pozostawiały trwałej odporności po przechorowaniu, stąd nie mieliśmy wcześniej szczepionek, ale przy tak ogromnej śmiertelności Covid-19 pojawiły się i uchroniły masę ludzi przed zgonem, szczególnie w fazie Delty, kiedy umarło mnóstwo ludzi niezaszczepionych. Szczepienia pozwoliły nam na to, żeby nie chorowali wszyscy na raz - wtedy zbieralibyśmy zwłoki z ulic.
Kluczową kwestią jest to, czy Omikron, który zarażał powszechnie, ale łagodnie, tej wiosny pozwolił na zbudowanie odporności środowiskowej na tyle trwałej i silnej, że kolejne mutacje nie będą zagrażały zdrowiu i życiu naszej populacji. I czy wirus będzie coraz bardziej zakaźny, ale coraz mniej patogenny, czyli po prostu będzie wywoływał katar i nie będzie to specjalny temat dla zdrowia publicznego, czy znowu dojdzie do mutacji, na którą nie będziemy przygotowani. I będzie kolejna odsłona dramatu.
Ja zawsze jestem optymistką, ale poprzednie fale pokazały, że był to optymizm na wyrost.
Zawsze błędem jest być nieprzygotowanym, teraz tym bardziej, że mamy już narzędzia w postaci leków. Naszym orężem w walce z pandemią był remdesivir i molnupiravir. Ich skuteczność jest potwierdzona. Bardzo ważne jest to, kto ma je finansować, bo jeżeli polskiego państwa na to nie stać, no to powiedzmy sobie to wprost i wtedy lek trzeba odpłatnie umieścić w aptekach, bo dzisiaj pacjent, który sam chce sobie go kupić, nie może tego zrobić.
Przypominamy materiały z naszego cyklu Tydzień z lekami na COVID-19:
Polecamy także:
J. Kaczyński - co obiecywał, jeśli chodzi o system ochrony zdrowia?
Poprawki Senatu do ustawy o najniższych wynagrodzeniach odrzucone