Autor : Agata Szczepańska
2024-01-19 13:56
Czy minister zdrowia powinien być medykiem? Jak układa się współpraca lekarzy z Izabelą Leszczyną? Czy „siódemka NIL” skurczyła się do dwóch postulatów? Co samorząd ma do zarzucenia Rzecznikowi Praw Pacjenta? Dlaczego system no-fault zastąpiła klauzula wyższego dobra? O tym redakcja CowZdrowiu.pl rozmawia z Łukaszem Jankowskim, prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej.
Agata Szczepańska: Był pan jedną z pierwszych osób, z którą spotkała się minister Izabela Leszczyna po objęciu urzędu. Czy to znaczy, że współpraca z panią minister dobrze się układa?
Łukasz Jankowski: Jesteśmy na etapie poznawania się, pani minister dostała od Naczelnej Rady Lekarskiej duży kredyt zaufania, usłyszała nasze postulaty, umówiliśmy się na spotkania, które będą odbywać się regularnie. Wierzymy, że dobra współpraca rozpocznie się od przeprocedowania kilku spraw, które są ważne dla bezpieczeństwa zarówno lekarzy, jak i pacjentów.
Jakie to sprawy?
To kwestia nowych kierunków medycznych na uczelniach, które nie spełniają standardów jakości kształcenia. Trzeba jak najszybciej zamknąć nabór, żeby nowe roczniki nie rekrutowały się na te nowopowstałe kierunki lekarskie. To nie może czekać. Druga kwestia to tzw. klauzula wyższego dobra, czyli zmiany w Kodeksie karnym dotyczące pracy lekarzy, w czym widzimy potrzebę stworzenia strategii dla bezpieczeństwa pacjenta.
Czy na współpracę z panią minister może wpłynąć fakt, że nie wywodzi się ona ze środowiska medycznego? Pana zdaniem minister zdrowia powinien być medykiem?
Uważam, że powinien. Mieliśmy ministra, który był ekonomistą i widzieliśmy, że w kluczowych momentach zabrakło mu wyczucia, bo żaden lekarz nie ujawniłby medycznych danych będących z definicji danymi wrażliwych - recepty, a więc danych dotyczących leczenia - w przestrzeni publicznej. Słupki i papiery to nie wszystko, za tym stoją realni ludzie. Poza tym jako medycy widzimy całość systemu, mamy tę przewagę, że jesteśmy jednocześnie pacjentami i lekarzami, więc widzimy system od dwóch stron i nie wszystkie rozwiązania, które pacjent traktuje jako zastane, uważamy za racjonalne i godne powielania w przyszłości.
Niewątpliwym atutem pani minister jest fakt politycznego wsparcia z góry, natomiast niewątpliwą wadą jest fakt, że jest osobą nową w systemie. Tutaj też upatrywałbym pewnych pułapek, które mogą na nią czyhać, bo ma doświadczenie jedynie pacjenckie, a nie ma doświadczeń wewnątrz systemu, ani nawet odniesienia do tego, jak systemy w innych krajach mogą wyglądać. Mam nadzieję, że nie będzie patrzyła na system przez doświadczenie jedynie jednego uczestnika tegoż systemu, bo to może naprawdę znosić na manowce.
Wspomniał pan o dwóch postulatach, czyli z „siódemki NIL” zrobiła się dwójka?
Siódemka jest nadal aktualna, ale najważniejsze, priorytetowe są te dwa postulaty.
Klauzula wyższego dobra to nowa odsłona systemu no-fault? Czy coś się w nim zmienia w stosunku do wcześniejszych propozycji samorządu, czy nowa jest tylko nazwa?
Zmienia się nazwa, ale też z zapisów w Kodeksie karnym, który pozwalałby personelowi medycznemu leczyć bez strachu o odpowiedzialność karną, zostaje nadal odpowiedzialność cywilna. Pozostaje też odpowiedzialność zawodowa, natomiast chcemy, żeby nie podlegał karze ten, kto w trosce o pacjenta dopuszcza się czynu, przy którym mamy do czynienia z działaniem niepożądanym, czy też z jakimś zdarzeniem niepożądanym, z medyczną komplikacją.
Czy samorząd ma przygotowany projekt takich przepisów, czy oczekuje, że przygotuje je resort?
Mamy gotową propozycję, którą konsultowaliśmy również z autorytetami prawnymi. Chcielibyśmy jednak, żeby to Ministerstwo Zdrowia lub Ministerstwo Sprawiedliwości wniosło nasz projekt pod obrady. Najlepiej byłoby, gdyby trafił do Sejmu jako projekt rządowy. Chcielibyśmy, żeby ten system - klauzula wyższego dobra – stał się częścią strategii dla poprawy jakości i bezpieczeństwa leczenia. Uczyniony został już pierwszy krok, posiadamy Fundusz Kompensacyjny, który co prawda naszym zdaniem wymaga zmian, ale gdybyśmy skorelowali go z klauzulą wyższego dobra i systemem zgłaszania zdarzeń niepożądanych, to mielibyśmy już pewną strategię pozwalającą na inne funkcjonowanie wszystkich interesariuszy systemu
Resort konsultuje właśnie projekt rozporządzenia ze stawkami świadczenia kompensacyjnego. Jeśli zostaną one takie, jak w tej propozycji, to nie sprawią, że pacjenci przestaną chodzić do sądów.
W ramach konsultacji ustawy, która wprowadziła Fundusz Kompensacyjny, zwracaliśmy się już z apelem o podwyższenie tych stawek. To dla nas trudna sytuacja, bo chcielibyśmy być tymi, którzy kierują pacjentów do Funduszu Kompensacyjnego. Mówiąc obrazowo - dla mnie idealna sytuacja wykładałaby tak: doszło do działania niepożądanego, nie wnikam w to, kto zawinił, ale pacjentowi mówię: istnieje urząd Rzecznika Praw Pacjenta, proszę jak najszybciej zwrócić się do niego po kompensację. Czyli to ja kieruję pacjenta do tego systemu, jako lekarz. Ale jeżeli te stawki nie będą satysfakcjonujące, to kierując pacjenta do kompensacji, mogę narażać sam siebie na sprawę karną czy cywilną (niezależnie od tego, kto lub co przyczyniło się do działania niepożądanego - sic!), jeżeli pacjent odmówi świadczenia. Więc to niejako „wyrywa zęby” temu systemowi.
Drugi z tych priorytetowych postulatów to kierunki medyczne. Rozumiem, że samorząd chciałby zamknąć te, które nie spełniają standardów. A nie lepiej byłoby zostawić je w spokoju? Niech przyszli lekarze się tam kształcą, przecież wszyscy zdają zewnętrzny egzamin, który zweryfikuje ich umiejętności. Nie jest tak?
Nie, Ministerstwo Zdrowia deformując standard kształcenia w czasie całych lekarskich studiów, zdeformowało Lekarski Egzamin Końcowy, dziś jest to egzamin z bazy pytań, w związku z tym zdają go w zasadzie z marszu wszyscy, którzy tę bazę przejrzeli. Także tutaj nie możemy upatrywać sprawdzenia jakichkolwiek umiejętności lekarza. Po drugie to egzamin wyłącznie teoretyczny, niepokazujący realnie, co lekarz umie i jak zachowa się w przyszłości przy łóżku pacjenta.
Ale chyba potrzebujemy większej liczby lekarzy? Gdzie ich mamy kształcić?
My nie tyle potrzebujemy więcej lekarzy, co potrzebujemy lepiej wykorzystać czas, wiedzę i umiejętności lekarzy w systemie, potrzebujemy równiejszego terytorialnego rozkładu lekarzy w placówkach publicznej ochrony zdrowia. Nowoczesne systemy ochrony zdrowia traktują lekarza jako najbardziej kosztochłonnego pracownika. My idziemy w inną stronę, chcemy mieć jak najwięcej lekarzy, czyli tych najdroższych pracowników w systemie, choć nie stać nas już nawet na podwyżki wynikające z ustawy o płacy minimalnej. Dlatego proponujemy koncepcję odwrotną: dobrze przygotowaną mapę potrzeb zdrowotnych i określenie, ilu rzeczywiście lekarzy potrzeba, gdzie oni są, a gdzie ich brakuje. Jednocześnie należy lekarza, jako tego najbardziej kosztochłonnego pracownika, otoczyć m.in. asystentami medycznymi, którzy zdejmą z niego część obowiązków, głównie biurokratycznych. Osoby takie, które pracują w zagranicznych systemach, wspomagają pracę lekarza, koordynują, wykonują prostsze czynności pod okiem lekarza. Wtedy mielibyśmy optymalne wykorzystanie zasobów. My omówiliśmy to już przy porozumieniach z ministrem Łukaszem Szumowskim w 2018 r., ale od tego czasu niewiele się zmieniło. Może zamiast kształcić lekarzy, nowe uczelnie mogłyby rozpocząć program na przykład kształcenia asystentów lekarza, czy koordynatorów medycznych? Dla nas docelowym rozwiązaniem jest zamknięcie kierunków, które nie spełniają standardów kształcenia lekarzy, ale może należy pozostawić tym uczelniom możliwość kształcenia w zawodach okołomedycznych.
Wydaje się, że pacjenci mają zupełnie inne zdanie na ten temat, bo jak czekają w kolejkach to po pierwsze trudno im uwierzyć, że nie potrzebujemy więcej lekarzy, po drugie teraz też spotykają różnych lekarzy, nie wszyscy są mili, nie wszyscy są kompetentni, a wszyscy są po dobrych i renomowanych uczelniach.
Oczywiście, w każdym środowisku zdarzają się czarne owce, trzeba podkreślić, że czasem lekarz lekarzowi nierówny i to jest fakt. Ale dzisiaj wszyscy lekarze, których spotykamy, prezentują jakiś gwarantowany poziom wykształcenia. Myślę że łatwo jest wpłynąć w inny sposób na dostępność do świadczeń – przede wszystkim poprzez e-rejestrację, czyli szybkie wprowadzenie systemu, który pozwoli na dobrą alokację lekarzy do pacjentów, a jednocześnie na szybkie odwoływanie wizyt. Z drugiej strony pacjenci błądzą w systemie, często pozostawieni samym sobie, bo są kierowani do specjalistów, którzy nie są dla nich odpowiedni, jak przykład pacjenta ze zwyrodnieniem stawów, który trafia do reumatologa, od niego dopiero jest odsyłany do ortopedy, utyka w kolejkach zupełnie niepotrzebnie. Wprowadzenie możliwości koordynacji i konsultacji lekarzy pomiędzy sobą przed skierowaniem gdzieś pacjenta ułatwiłoby ten proces. I wreszcie medycyna zachowawcza, czyli asekuracyjna, wypisujemy dzisiaj tysiące skierowań, zlecamy tysiące konsultacji i badań, tylko po to, żeby zyskał na tym prokurator – to musi się zmienić.
Wyniki ostatniego naboru na specjalizacje jasno pokazują, że młodzi lekarze nie chcą pracować w szpitalu. Są dziedziny, których prawie nikt nie wybiera, albo takie, w których liczba chętnych jest niewspółmierna do potrzeb. Czy są takie specjalizacje, w których brak zainteresowania powinien nas szczególnie niepokoić?
Takim przykładem może być chirurgia. Lekarzy tej specjalności brakuje, na chirurgię nie idą młodzi ludzie, po pierwsze dlatego, że jest to dziedzina szpitalna, a po drugie dlatego, że chirurg żyje krócej niż średnia populacji, bo to jest ciężka praca fizyczna, po trzecie dlatego, że jest duże ryzyko działań niepożądanych i odpowiedzialności karnej. Może byłoby lepiej, gdyby wprowadzono zawód asystentów lekarza, polepszyłoby to warunki pracy.
Dzisiaj im specjalizacja jest bardziej odpowiedzialna i cięższa, tym w zasadzie jest gorzej płatna i tym trudniejsze są warunki jej wykonywania. Szpitale trzeciego stopnia referencyjności najczęściej zatrudniają według ustawy o płacy minimalnej w ochronie zdrowia. Stworzyły się duże dysproporcje płacowe w obrębie różnych specjalizacji i różnych szpitali i to zachęca młodych ludzi do poszukiwania tych specjalizacji, które są wysoko płatne, a nie wiążą się z odpowiedzialnością. Jest też gremialna „ucieczka od dyżurów”, to też powinniśmy przemyśleć. Niektóre kraje idą już drogą ograniczenia dyżurów do 12 godzin, żeby uciec od tych dyżurów 24-godzinnych, które nie są dla wydolności żadnego pracownika fizjologiczne i są po prostu szkodliwe.
Zatem ja bym się skupiał nie tyle na samej liczbie lekarzy danej specjalności, ale bardziej na ich rozmieszczeniu terytorialnym. Widzimy, że wokół dużych miejscowości nie brakuje lekarzy, ale im dalej od miasta, tym lekarzy jest mniej i w ogóle ich generalnie jest większy problem z dostępnością do świadczeń specjalistycznych.
Jak można temu zaradzić?
Myślę, że przez system zachęt finansowych, a także system zachęt w trakcie szkolenia. Warto, żeby już część szkolenia mogła odbyć się w szpitalu powiatowym, żeby można było się z tamtą medycyną obyć. Wydaje mi się również, że szpitale, które oferują na przykład mieszkania dla lekarzy, zachęcają do tego, żeby przenieść się z dużego miasta. Ale jeżeli nie zmieni się w ogóle organizacja systemu, czyli nie przedefiniuje się roli lekarza w systemie, to wciąż będzie wrażenie, że lekarzy w Polsce brakuje.
Czy Izba może tu coś zrobić, czy tylko może zachęcać Ministerstwo Zdrowia i władze samorządowe, żeby wprowadzały systemowe rozwiązania?
Należy podkreślić, iż Izba nie jest regulatorem, ani też nie bierze udziału w kształceniu podyplomowym (oprócz stażu podyplomowego), w związku z tym możemy tylko naciskać na ministerstwo i mówić głośno o tym, że coś należy zrobić i co należy zrobić naszym zdaniem. I mówimy na przykład to, że specjalizacje zabiegowe znajdą się już za chwilę w bardzo trudnym położeniu, w związku z tym trzeba temu przeciwdziałać. Naszym zdaniem m.in. przez wprowadzenie klauzuli wyższego dobra.
Może należy wprowadzić też jakieś zmiany, jeśli chodzi o liczbę specjalizantów? Są takie dziedziny jak psychiatria dziecięca, gdzie specjalistów jest mało i nie da się tego skokowo zwiększyć, bo kolejnych specjalistów musi ktoś wykształcić. A teraz jeden specjalista może mieć pod opieką maksymalnie trójkę rezydentów.
Tu się zrobiło błędne koło, im mniej jest specjalistów, tym mniej jest miejsc specjalizacyjnych. W psychiatrii dziecięcej był pomysł zrobienia tej specjalizacji w ramach krótkiej ścieżki dla lekarzy psychiatrów dla dorosłych albo dla pediatrów. Być może jest tutaj możliwość zaczerpnięcia kadr z innych specjalizacji na ten przejściowy okres. Inną sprawą jest optymalne wykorzystanie tych kadr. Dzisiaj szpital jest miejscem tak nieprzyjaznym, że niemal każdy świeżo wykształcony młody specjalista ze szpitala po prostu odchodzi i z tym wiąże się też niedobór osób kształcących. Rozmawiałem z jednym z ordynatorów, który mówił, że najmłodsza specjalistka na oddziale psychiatrii dziecięcej ma 58 lat, a wszystkie specjalizantki natychmiast odchodzą po ukończeniu szkolenia, po prostu nie ma dopływu nowych kadr. W tym kontekście w niektórych specjalizacjach system rezydencki jest systemem wątpliwym.
Dlaczego?
Nie ma w nim przywiązania do szpitala, również takiego mentalnego. Trafia się tam tylko na okres szkolenia. Nie podejmuje się pracy jako pracownik, tylko jako rezydent na szkoleniu. Dlatego od wielu lat, właściwie już w trakcie protestu rezydentów, poddawaliśmy w wątpliwość, czy system specjalizacyjny opierający się głównie na rezydenturach jest optymalnym sposobem alokacji zasobów kadrowych.
Jak to zmienić?
Wydaje się, że lepszy jest np. system, który funkcjonuje w Niemczech. Tam to szpital mówi o swoim zapotrzebowaniu na kadrę i szkoli lekarzy. Ale do tego potrzebowalibyśmy też jakichś zachęt ze strony państwa, czyli współdziałania szpitala i państwa. Wydaje się, że każdy system, w którym tylko jeden z tych podmiotów bierze odpowiedzialność za szkolenie, jest systemem złym: szpital - bo pojawiają się przypadki nepotyzmu, nieprzejrzyste procedury, a państwo - bo jak widać szpitale nie przywiązują należytej wagi do tego, żeby wyszkolony lekarz u nich został, de facto nie wiadomo do końca czy oni w ogóle potrzebują tego specjalizanta. W wielu szpitalach uniwersyteckich jest prawie tyle samo rezydentów co łóżek, co nie sprzyja temu, żeby oni widzieli jakąkolwiek przyszłość zawodową związaną ze szpitalem, w którym pracowali w czasie odbywania szkolenia na zasadach rezydentury.
Niedawno samorząd wszedł w spór kompetencyjny – jeśli można to tak określić – z Rzecznikiem Praw Pacjenta. Co go spowodowało? Jakieś konkretne działania rzecznika?
Mamy silne przekonanie, że to samorząd zawodowy powinien odpowiadać za swoich członków. Mamy odpowiedzialność zawodową po to, żeby ewentualnie karać lekarzy, którzy działają niezgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Dzisiaj sformułowanie „niezgodność z aktualną wiedzą medyczną” budzi naprawdę ogromne wątpliwości. Jako samorząd jesteśmy lekarzami, w związku z tym, to lekarze oceniają lekarzy pod kątem pracy zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, analizując, czy w związku z działaniem lekarza pacjent odniósłby ewentualną szkodę. Tymczasem zaczęły do nas docierać sygnały, że Rzecznik Praw Pacjenta, wykorzystując uprawnienie zawarte w swojej ustawie, może zakazać lekarzowi działania w ramach praktyki lekarskiej. To znaczy, że tak naprawdę może zakazać lekarzowi wykonywania zawodu w jakiejś części, powołując się na fakt, że ten działa niezgodne z aktualną wiedzą medyczną. Można sobie więc wyobrazić, że rzecznik korzystając z takiego uprawnienia, może po prostu w trybie natychmiastowym, zamknąć jakąś praktykę, jeżeli uzna jednoosobowo - jako organ, jako urzędnik - że działanie lekarza jest niezgodne z aktualną wiedzą medyczną. Postanowiliśmy kolegialnie, jako Naczelna Rada Lekarska, pokazać, że jako samorząd, jesteśmy odpowiedzialni za lekarzy i nie widzimy możliwości, żeby organ administracji rządowej, w jakimś sensie limitował wykonywanie naszego zawodu.
Jak przyjął to rzecznik?
Spotkałem się w tej sprawie się z ministrem Bartłomiejem Chmielowcem, jesteśmy po dobrej rozmowie. Uzgodniliśmy, że wszędzie tam, gdzie rzecznik będzie podejrzewał niezgodność z aktualną wiedzą medyczną, będzie zwracał się do Naczelnej Izby Lekarskiej, a nasza Rada Ekspertów będzie opiniowała te sprawy, żeby „nie wylać dziecka z kąpielą”. Oczywiście, podnieśliśmy również fakt, że należy przemyśleć uprawnienia ustawowe organu.
Dziś mamy do czynienia z rzecznikiem, który dobrze współpracuje z samorządem lekarskim, ale może zdarzyć się, że funkcję tę obejmie osoba, która nadużyje tego uprawnienia. Mogłoby się wówczas okazać, że zamyka praktyki lekarskie, powołując się na niezgodność z aktualną wiedzą medyczną, co w zasadzie nie powinno być przedmiotem postępowania takiego organu.
Wydaje się jednak, że sprawy, w których interweniuje obecny rzecznik, nie powinny budzić wątpliwości samorządu.
Rzecznik przekazał mi, że chodzi o duże sprawy systemowe, jak walka z szarlatanami, niesprawdzone metody leczenia i że w walce z tymi patologiami posiłkuje się również już dostępnymi stanowiskami Naczelnej Izby Lekarskiej. Myślę że patrzymy w tym samym kierunku. Będziemy również mieli zespół roboczy, w którym wyjaśnimy wszystkie wątpliwości szeregowych praktyk lekarskich indywidualnych, w których lekarze skarżą się, że rzecznik jakoś ingeruje w sposób wykonywania przez nich zawodu. Będziemy współpracować, również w zakresie tworzenia strategii dla bezpieczeństwa pacjenta. Tu też powołaliśmy zespół roboczy i wspólnie, w ciągu trzech miesięcy chcemy taką strategię przekazać Ministerstwu Zdrowia. Myślę, że z tego quasi konfliktu i mocnego stanowiska Naczelnej Rady Lekarskiej mogą wyjść naprawdę dobre efekty, a niedawne spotkanie z rzecznikiem daje nadzieję na to, że razem będziemy jeszcze silniej działać na rzecz tego, żeby szarlatani nie mogli stosować na pacjentach niesprawdzonych metod wynikających chyba tylko z chęci zysku.
Może działania Rzecznika Praw Pacjenta wynikają po trosze z tego, że czasami Izba jest opieszała w swoich reakcjach? W przypadku szarlatanów, ale również w przypadku innych wątpliwych sytuacji. Gdy nagłaśniano na przykład sprawę ciężarnej z Nowego Targu czy nadużywanie receptomatów, trzeba było wywoływać samorząd do odpowiedzi i ze zniecierpliwieniem czekaliśmy na na reakcje Izby.
Działamy tak jak sądy powszechne i ośmielam się stwierdzić, że jesteśmy nawet bardziej skuteczni. Każdy wie, ile trwa postępowanie przed sądami, ale dzieje się tak dlatego, że najpierw nasz prokurator, czyli Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej musi przesłuchać świadków, zebrać materiał, skierować do sądu wniosek o ukaranie, postawić zarzuty, potem zbiera się sąd, jest druga instancja. To postępowanie zapewnia sprawiedliwość o tyle, że daje obwinionemu lekarzowi możliwość obrony i to wielokrotnie. Przed jednoosobową decyzją organu obrony w zasadzie nie ma. Oczywistym jest, że jeżeli jedna osoba podejmuje decyzję w trybie administracyjnym, to jest to skuteczniejsze, bo może wydać ją natychmiast i nie musi prowadzić długich i kosztownych postępowań. Ale sądzimy, że jednak bliższe sprawiedliwości jest w tej sytuacji postępowanie sądowe. Oczywiście, jest pytanie, czy na przykład Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej nie powinien mieć takich uprawnień jak Rzecznik Praw Pacjenta, czyli na czas postępowania mógłby zawieszać prawo do wykonywania zawodu konkretnego lekarza. Teraz musi – znów – skierować do sądu wniosek o zawieszenie prawa wykonywania zawodu na czas trwania postępowania. I mamy już pierwsze takie wyroki. Ale to są wyroki sądu, ciał kolegialnych, ciał lekarskich a nie jednoosobowe decyzje organu w trybie administracyjnym, od których trudno się odwołać. Nie chodzi tu tylko o skuteczność, ale też o pewną sprawiedliwość.
Może warto bardziej nagłaśniać fakt, że samorząd wszczął postępowanie, szczególnie w tych kontrowersyjnych sprawach?
Owszem, pracujemy nad rozwinięciem naszej komunikacji. Jednak z drugiej strony prawo jest takie, że nawet osoba, która informuje samorząd i Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej o pewnym nadużyciu, nie zawsze jest stroną tego postępowania, a więc nie zawsze ma dostęp do związanych z nim informacji. Nie jest też informowana o jego przebiegu, jeżeli nie jest stroną. Ponadto należy pamiętać, iż dotykamy kwestii bardzo wrażliwych i nie można dopuścić, by były one wykorzystane przez media w sposób szkodliwy, tabloidowy. W tych historiach są ludzie. I pacjenci, i lekarze.
Czy zatem nie należałoby zmienić tych przepisów?
Toczą się prace nad zmianą ustawy o izbach lekarskich i będziemy proponować zmiany w pionie odpowiedzialności zawodowej, w Sądzie Lekarskim, będziemy też bardziej zwracać uwagę na możliwości komunikacyjne. Rozpoczynamy też projekt portalu orzeczeń sądów lekarskich - chcemy pokazać ludziom, że te sądy działają, że wydają orzeczenia, nie jest tak, że sprawa trafia w niebyt i nic się z nią dzieje. Sądownictwo zawsze będzie krytykowane i zawsze będzie mogło działać lepiej, nie zmienia to jednak faktu, że w naszej percepcji to sąd lekarski i niezależny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej powinien przeprowadzać postępowanie, a moment, w którym organ administracji rządowej może ograniczyć wykonywanie wolnego zawodu lekarza na podstawie przesłanek, iż jest to niezgodne z aktualną wiedzą medyczną, to jest moment, w którym musimy być bardzo ostrożni, szczególnie wobec zakusów władzy na samorządność lekarską.
No właśnie, bo na drugim biegunie są ci, którzy uważają że sądy lekarskie mają zbyt duże kompetencje i ich wyroki są uznaniowe. Efektem jest wniosek do Trybunału Konstytucyjnego złożony przez byłego ministra sprawiedliwości i prokuratura generalnego Zbigniewa Ziobrę.
Tak, jak widać i tak źle, i tak niedobrze. Rzeczywiście chcemy pozycjonować się pośrodku, czyli pokazać się jako wiarygodny partner, który prowadzi postępowania w sposób odpowiedzialny. Jak widać po tej dyskusji, to się nam udaje, ponieważ z każdej strony jesteśmy krytykowani, a to znaczy, że dobrze wykonujemy swoją pracę.
Czy w związku z tym wnioskiem Izba jest zobligowana do jakichś działań?
Nie, my czekamy. Zwróciłem się do prokuratura generalnego, czyli do ministra Adama Bodnara z prośbą o wycofanie tego wniosku. Czekamy w tej chwili na ruch Ministerstwa Sprawiedliwości. Traktujemy to bardziej jako happening pana ministra Ziobry, niż realne zagrożenie dla Izby i dla lekarzy. Może jedynie wzbudza zdziwienie to, że pan minister buduje swoje polityczne zaplecze na osobach, które nie leczą zgodnie z obowiązującą wiedzą medyczną, albo wspierają metody niezgodne z aktualną wiedzą medyczną.
A co z pozostałymi postulatami z „siódemki NIL”? Jeszcze niedawno wydawało się, że jednym z priorytetów samorządu będzie walka o zniesienie ograniczeń w przepisywaniu leków. Teraz sprawa jakby przycichła. Dlaczego?
Dzisiaj mamy do czynienia z tak zwaną białą listą praktyk, które nie podlegają limitom wystawiania recept. To rozwiązanie sprawiło, że do Naczelnej Izby Lekarskiej nie wpływają właściwie żadne sygnały, ani od lekarzy, ani od pacjentów, że limity są dotkliwe i utrudniają pracę. W związku z tym, na tym etapie widzimy problem prawno-ideowy, że ktoś ośmielił się limitować nasz wolny zawód, ale nie będziemy już „kruszyć o to kopii”. Zostało wprowadzone rozwiązanie, które sprawia, że tak naprawdę nie ma problemów w wykonywaniu zawodu. W związku z tym, ten temat uważamy za na wpół, ale jednak zamknięty. Receptomaty działające z chęci zysku powinny zostać natychmiastowo zamknięte, ale takie możliwości leżą w gestii Ministerstwa Zdrowia. Receptomaty uderzają w bezpieczeństwo pacjentów i dobre imię lekarzy działających zgodnie z wiedzą i etyką lekarską.
Jednak „biała lista” miała być czasowym rozwiązaniem.
Tak, ale na razie ona obowiązuje i nie widzimy po stronie resortu chęci zmian w tym zakresie.
Nowy rząd szedł do wyborów z hasłem sto konkretów na sto dni. Minął już pierwszy miesiąc, mamy zrealizowany pierwszy „zdrowotny konkret”, czyli in vitro, a jak pan ocenia możliwości realizacji kolejnych?
Oglądaliśmy te konkrety, myślę, że w ciągu stu dni nie spełni się żaden z nich. Zapisanie tak dużych zmian systemowych jako pomysłów na sto dni od początku budziło wątpliwości. Na zwiększenie liczby geriatrów potrzeba trzynastu lat, poprawa opieki geriatrycznej nie uda się w czasie stu dni. Tymczasem już nawet wybór wiceministrów zdrowia i podział kompetencji w resorcie bardzo się wydłużyły. Muszę przyznać, że jesteśmy zmęczeni opieszałością, zmęczeni tym stanem zawieszenia.
Naszym marzeniem w tej chwili jest to, żeby zamknięto nabór na „uczelnie – krzaki”, żeby ministerstwo wycofało się z pozytywnych opinii dla tych uczelni i żeby zaistniała w obrocie prawnym, a przynajmniej w pracach ministerialnych, klauzula wyższego dobra.
Zastępczyni redaktor naczelnej; specjalizuje się w tematach związanych z prawem medycznym i procesem legislacyjnym, szczególnie zainteresowana psychiatrią. Wcześniej dziennikarka i redaktorka w Dzienniku Gazecie Prawnej oraz Polskiej Agencji Prasowej. Kontakt: agata.szczepanska@cowzdrowiu.pl