Autor : Anna Rokicińska
2022-01-27 13:01
Czy za 4 dni mali pacjenci z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w krakowskim Prokocimiu będą ewakuowania? 1 lutego wchodzą w życie 54 wypowiedzenia lekarzy specjalistów z tej placówki. Chodzi o anestezjologów, gastroenterologów i endokrynologów.
To już kolejny odcinek tego smutnego serialu, który zaczął się w 2018 r., kiedy to po raz pierwszy dziecięce szpitale uniwersyteckie alarmowały Ministerstwo Zdrowia o problemach z wycenami procedur. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Procedury wciąż są niedofinansowane. To pociąga za sobą zadłużenie szpitala i oszczędzanie na wszystkim, co możliwe, w tym na zatrudnieniu dodatkowego personelu. A obsada szpitala jest mocno ograniczona. Dlatego lekarze pracują po wiele godzin, są przemęczeni i obawiają się popełniania błędów medycznych.
W październiku 2021 r. kilkudziesięciu lekarzy ze szpitala w Prokocimiu złożyło wypowiedzenia. Miały obowiązywać od 1 stycznia. W końcu grudnia podpisano porozumienie z dyrektorem placówki. Lekarze otrzymali wyższe wynagrodzenia. Odbyło się też spotkanie z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia. Od tego czasu cisza. Wyceny się nie zmieniły, a 54 lekarzy swoich wypowiedzeń nie cofnęło i zaczną one obowiązywać od 1 lutego.
Wygląda na to, że za 4 dni grozi im ewakuacja, bo żaden wysokospecjalistyczny szpital nie może funkcjonować bez anestezjologów. Podczas dzisiejszej konferencji prasowej Agata Chałabuda, lekarz radiolog z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy mówiła, że miała nadzieję, ale ta już wygasła. Poinformowała, że nikt z Ministerstwa Zdrowia czy Agencji Oceny Technologii Medycznej i Taryfikacji nie skontaktował się z lekarzami. Nie przedstawił też żadnego terminu załatwienia tej sprawy. Nie padło nic poza obietnicami podczas grudniowego spotkania. - My nie chcemy żadnej jałmużny w trybie ekstraordynaryjnym. Chcemy prawdziwej wyceny. To nie jest bunt załogi naszego szpitala, tylko po prostu doszliśmy do ściany - mówiła Chałabuda.
Praktycznie te problemy można podzielić na kilka kategorii. Pierwsza to zwykłe nieoszacowanie wartości wykonywanych świadczeń. Prof. Krzysztof Kobylarz z Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii podkreślał, że każda procedura anestezjologiczna przeprowadzana u dzieci jest dużo bardziej kosztowna niż u dorosłego, bo trzeba spełnić wyższe kryteria. Mówił o tym, że potrzebne do tego są większe pomieszczenie, lepszy sprzęt i więcej ludzi, co oznacza, że są one droższe. - Ten mniejszy pacjent jest droższy. Wszystkie procedury są niedoszacowane - ocenił.
Wyceny są stare, a inflacja i koszty obsługi rosną. Dr Mateusz Jagła z Oddziału Patologii i Intensywnej Terapii Noworodka przypomniał, że ostatnie wyceny w tym zakresie zmieniły się ostatnio w 2019 r. - Wszyscy wiemy, że koszty życia rosną - powiedział. Martwią go zapowiedzi, że AOTMiT planuje ograniczenie kosztów procedur, które są przeznaczone dla najmniejszych noworodków, tych ważących poniżej 1 kg.
Trzecia sprawa to niedoszacowanie terapii. Szymon Skoczeń, kierownik Kliniki Hematologii i Onkologii podawał przykład immunoterapii dla dzieci z neuroblastomą. Szpital otrzymuje z NFZ 976 zł za osobodzień hospitalizacji, a faktyczny koszt to 1,7 tys. zł. Dodatkowo procedury po chemioterapii zobowiązują szpital do monitorowania skutków ubocznych takich terapii, a to oznacza hospitalizację i badania. Jak mówił, w katalogu muszą wybrać opcję „hospitalizacja z przyczyny nie ujętej gdzie indziej”, co oznacza, ze szpital otrzyma z Funduszu 540 zł, a pacjentowi trzeba wykonać m.in. rezonans magnetyczny, tomografię czy scyntygrafię. - Łatwo sobie wyobrazić jaki jest realny koszt takiej procedury - powiedział.
Kolejnym problemem jest amortyzacja sprzętu. Łukasz Klasa, neurochirurg mówił, że procedury zabiegowe są obecnie wykonywane przy użyciu nowoczesnego sprzętu. Problem jest z jego utrzymaniem. NFZ nie płaci za zużywanie elementów, które są wykorzystywane jednorazowo. - Nieużywanie tych elementów oznaczałoby cofnięcie się w czasie. Chcemy utrzymać nasze leczenie na światowym, europejskim poziomie stwierdził.
Agata Hałabuda tłumaczyła, że małe różnice w wycenach w stosunku do realnych kosztów produkują duży dług. Podała przykład hemodializy. Realny koszt to 600 zł, a wycena Funduszu to 410 zł. - Tych pacjentów mamy 8. Każdy jest 3 razy w tygodniu dializowany przez 52 tygodnie w roku - tłumaczyła. To w praktyce oznacza stratę 250 tys. rocznie tylko na tej jednej procedurze.
Filip Pierlejewski hematolog ze Szpitala Uniwersyteckiego w Łodzi, mówił o tym, że nie tylko w Krakowie jest to problem. - To nie jest problem krakowski, lokalny, tylko jest to problem ogólnopolski - powiedział.
Lekarze byli pytani o to, co się stanie we wtorek. Czy dojdzie do ewakuacji małych pacjentów? - Ja nie wiem. To nie do mnie należy decyzja - odpowiedziała Chałabuda. - Biurokracja nas pokonała - stwierdziła. Przyznała, że istnieje realne ryzyko ewakuacji 3 oddziałów. Chodzi o endokrynologię, gastroenterologię i anestezjologów. Zapytaliśmy o tych ostatnich, bo wiadomo, że bez nich żaden szpital praktycznie nie może funkcjonować. - To chyba jest pytanie bez odpowiedzi. Ja cały czas mam nadzieję, że uda się tą kwestię rozwiązać - odpowiedział Krzysztof Kobylarz. Lekarze wciąż czekają na ruch ze strony MZ, NFZ i AOTMiT.
Polecamy także:
Jakie są „Priorytety w obszarze neurologii” na 2022? - relacja